Przepraszam, że tyle
czekaliście. No, ale już jestem z kolejnym rozdziałem. Nie martwcie się,
następna przerwa potrwa znacznie krócej, bo wczoraj mnie olśniło i mam pomysł
co też wydarzy się w życiu Sky ;) W tej części jest wiele dialogów, ale mam
nadzieje, że nie wyszło to tak źle :)
Korzystając z okazji chciałabym życzyć Wam miło spędzonych Świąt
Bożego Narodzenia. Nieustającej weny w nadchodzącym 2013 roku, dużo, dużo
zdrowia, bo ostatnio niemiło przekonałam się o tym, że Polska służba zdrowia
pozostawia wiele do życzenia. No i oczywiście, niech wszystkie wasze marzenia
się spełnią.
~*~
Powinnam była
uprzedzić rodziców. Jednak byłam zbyt zaabsorbowana wycieczką na uniwerek, by
zadzwonić do nich i oświadczyć, że wypisałam się ze szpitala na własne żądanie.
Jakie było moje zdumienie, gdy telefon w torebce zaczął nieprzerwanie dzwonić. Najpierw
zignorowałam melodie, lecz po którymś połączeniu sięgnęłam w końcu po komórkę.
Widząc na wyświetlaczy „mama” ocuciłam się i odchrząknęłam. Kierowca taksówki
zerkał na mnie w lusterku, jak gdyby pytał, czy wszystko gra? Nie miałam
zamiaru się mu tłumaczyć. Zresztą, co miałabym powiedzieć? Nic logicznego nie
przygodziło mi do głowy.
-Tak? –
Powiedziałam, przykładając słuchawkę do ucha.
-Scarlett! Gdzie
ty jesteś? Czyś ty do reszty zgłupiała! Zachowujesz się jak gówniara!
Natychmiast wracaj do szpitala! – Matka wrzeszczała do telefonu, musiałam
odsunąć komórkę, bo miałam wrażenie, że bębenki mi eksplodują.
-Czuje się dobrze
– zapewniłam – musze coś załatwić i wracam do domu. Nie martw się, wszystko
gra.
-Jak mogłaś
postąpić tak lekkomyślnie? Lekarze nawet nie zorientowali się, że opuściłaś
oddział – jojczyła.
-Przepraszam, to
się nie powtórzy. Mamo niedługo wrócę, nie martw się – rozłączyłam się w
nadziei, że dzięki temu nieco mi ulży.
Szpakowaty
mężczyzna odwrócił się w moją stronę i uniósł pytająco brew. Właśnie, dlatego
nienawidziłam jeździć taksówką. Kierowcy zawsze sądzili, że są w stanie z
pasażerów wyciągać wszystko. Nawet największe sekrety. Dla nich było to
urozmaicenie dnia spędzonego w wozie, a dla ich klientów coś w rodzaju sesji
terapeutycznej. Mi żadna sesja na pewno nie byłaby w stanie pomóc, dlatego po
prostu olałam ciekawskie spojrzenie faceta.
Odwróciłam głowę i
zauważyłam Tylera. Teraz przynajmniej byliśmy pewni, że jego plan z obrączką
zadziałał. Uśmiechał się drwiąco i nie spuszczał wzroku z kierowcy. W końcu
zerknął na mnie, oczekując jakiś wyjaśnień.
-Co ty na to? –
Spytał – Twoja matka będzie nie zadowolona.
Nie mogłam
odpowiedzieć. Nie chciałam zostać uznana za wariatkę. Spojrzałam na niego z
politowaniem i pokręciłam głową.
-Wszystko gra? –
Mruknął cicho.
-Jest świetnie –
powiedziałam niby do siebie, co nawet nie zwróciło uwagi kierowcy.
-Jak wszystko
pójdzie dobrze, to dziś dam ci spokój – powiedział, wyglądając za okno – musisz
znaleźć profesora Gordona.
-O, co mam pytać?
– Szepnęłam cicho. Chłopak spojrzał na mnie i przez chwile wpatrywał się w
ciszy w moje oczy.
-Pytaj o to, jak
sprowadzić duszę z powrotem do ciała.
-Uzna mnie za
wariatkę – stwierdziłam.
-Nie uzna, wież
mi.
Nim się obejrzałam
taksówka wjeżdżała już na parking uniwersytetu. Dobrą chwilę kręciliśmy się
szukając miejsca. Ostatecznie mężczyzna podjechał pod samo wejście i zatrzymał
wóz. Taksówkarz odwrócił się, czekając aż wyjmie z kieszeni gotówkę. Przez
moment wyglądał jakby zastanawiał się, czy powinien zabierać mnie ze szpitala.
Nic jednak nie powiedział, a ja w pośpiechu zapłaciłam i wyszłam, trzaskając
drzwiami.
Widząc te tłumu
przepychające się do wejścia, zaczęłam zastanawiać się, dlaczego ja tu jestem.
Nie miałam ochoty, przedzierać się przez zatłoczone korytarze i modliłam się w
duchu, bym szybko znalazła profesora i mogła jeszcze szybciej stąd zniknąć. Jeszcze
nie tak dawno spędzanie wolnego czasu w zatłoczonych miejscach, było dla mnie
czymś, czego nie mogłam przegapić. Ale teraz, odkąd wszędzie widzę duchy, mam
problemy z odnalezieniem się w sytuacji. Czasami wiem, że osoba, na którą
patrzę nie żyje, lecz innym razem nie jestem tego świadoma. Wszystko jest dla
mnie nowe, wciąż się uczę i jest to uciążliwe.
-Idź na piętro,
powinien tam być – usłyszałam obok głos Tylera.
Nie odpowiedziałam
tylko ruszyłam w stronę schodów.
Odetchnęłam z
ulgą, gdy okazało się, że piętro nie jest tak oblegane. Tu mogłam przyjrzeć się
tabliczką na drzwiach, czego na pewno nie mogłabym zrobić na parterze.
Przełykałam ślinę, czując jak zasycha mi w ustach. Zastanawiałam się, co ja mam
powiedzieć profesorowi Gordonowi. Nie chciałam zostać uznaną za wariatkę,
wystarczyło, że sama tak o sobie myślałam. Obawiałam się, że odprawi mnie z
kwitkiem.
-Dlaczego on ma
nam pomóc? – Szepnęłam cicho.
-Ma z tym
doświadczenie. To mój ojciec chrzestny.
Zatkało mnie.
Stanęłam jak wryta, wpatrując się w chłopaka, którego oczywiście tylko ja
widziałam.
-Stąd wiesz te
wszystkie rzeczy – powiedziałam.
-Ta, rodzice nie
chcą żebym utrzymywał z nim kontakty, ale sama wiesz... – Wzruszył ramionami, a
ja odrobinę kiwnęłam głową.
-Może będzie
wiedział jak mnie wyleczyć – dodałam już wyraźniej ożywiona.
-Wyleczyć, z
czego? – Tyler ruszył przed siebie, jak gdyby nie chciał marnować czasu.
-Nie chce widzieć
duchów, chce wrócić do normalności – odparłam akcentując ostatnie słowo.
-Rozumiem –
mruknął pod nosem, zastanawiając się nad czymś – To może nie być takie proste.
-O czym ty mówisz?
-Porozmawiaj z
Gordonem, on ci wszystko wyjaśni – zamilkł.
Już nie mogłam z
niego nic wyciągnąć, więc pozostało mi jedynie dostać się do Sali profesora
Gordona. Kiedy w końcu dotarliśmy pod odpowiednie pomieszczenie, zapukałam
cicho. Dłuższa chwile czekałam, aż usłyszałam zza drzwi, by wejść. Nacisnęłam,
więc klamkę i pchnęłam drzwi. Weszłam do środka i moim oczom ukazał się raczej
gabinet niż sala. Było tu wszystko, co wykładowca powinien posiadać. Stos książek
ułożony był alfabetycznie w starej, wiktoriańskiej komodzie. Na biurku, które
pochodziło prawdopodobnie z tej samej epoki, stał Laptop. W oknach wisiały
bordowe firany, zakończone złotymi nitami, a na podłodze leżał gruby dywan.
Odnosiłam
wrażenie, że pan Gordon więcej czasu spędza tu, niżeli we własnym domu. A fakt,
że na ostatnim wolnym kredensie znajdowała się taca z licznymi kieliszkami i
kryształową butelką, dodatkowo utwierdzał mnie w przekonaniu, że mężczyzna jest
pracoholikiem.
-Dzień dobry –
podeszłam bliżej i wyciągnęłam dłoń w stronę mężczyzny.
Brunet, o zaokrąglonych
plecach i wyraźnych zmarszczkach, przyjrzał mi się uważnie. Poczułam się zakłopotana,
więc automatycznie zrobiłam krok w tył.
-Do profesora
powinno się odpowiednio zwracać, i na pewno nie podawać mu dłoni – odpowiedział,
grubym gardłowym głosem.
-Przepraszam –
odchrząknęłam oszołomiona.
-Weź się w garść,
on nie gryzie – drgnęłam nerwowo słysząc obok Tylera.
-Nie jestem pana
studentką – wyjaśniłam pospiesznie.
-Ah, tak – zdjął okulary
i zerknął na mnie raz jeszcze.
-Jestem znajomą
Tylera – powiedziałam, na co profesor spiął się odrobinę i wskazał dłonią bym
usiadłam na jednym z wolnych krzeseł.
-Mojego
chrześniaka – kiwnął głową – Jest jakaś poprawa?
-Ehm... W tym
rzecz, że nie – bąknęłam, wbijając wzrok w swoje dłonie – Ja... To ja
spowodowałam ten wypadek.
-I, dlaczego przychodzisz
do mnie? – Ściągnął brwi.
-Pewnie uzna mnie
pan za wariatkę – zaczęłam – Widzę jego ducha, on łazi za mną wszędzie i jest
upierdliwy – Spojrzałam znacząco na Tylera, który siedział na biurku. Zaśmiał
się i pokręcił w rozbawieniu głową. Irytował mnie, ale nie miałam już odwrotu.
W końcu ktoś wie, że jestem szalona. Przynajmniej nie musze tego dusić w sobie.
-Ducha? – Profesor
Gordon spojrzał w to samo miejsce, gdzie przed momentem ja patrzyłam.
-On powiedział, że
mam się z panem spotkać, a pan nam pomoże.-
Wyjaśniłam.
-Czy on tu jest?
-Powiedz mu –
Tyler podszedł bliżej wujka.
-Tak, stoi obok
pana – Wskazałam brodą bruneta.
-Jakim cudem, może
być przy tobie, choć jego ciało leży podpięte do aparatury?
-Mam jego obrączkę
– wyjęłam wisiorek i pokazał mężczyźnie pierścionek.
-No tak, stare
bajeczki okazały się prawdą – zaśmiał się i wstał, podchodząc do barku.
Nalał sobie do
szklanki whisky i wrócił na miejsce.
-Pomoże nam pan?
Musimy zrobić wszystko, aby wrócił do ciała. Słabnie, co jakiś czas znika, a
wtedy walczy o życie. Nie wiemy jak długo to potrwa. – Powiedziałam.
-Dlaczego to
wszystko robisz? Z poczucia winy?
-Bo tylko ja go
widzę... Ja widzę ich wszystkich. Czasami nie wiem, kto jest prawdziwy, a kto
jest martwy.
-Od dawna widzisz
duchy?
-Od wypadku. Przez
kilka minut moje serce nie biło, kiedy się obudziłam zobaczyłam ich – zamilkłych,
czując jak w moim gardle rośnie gula.
-Nie robisz tego z
poczucia winy? – Spytał z powątpieniem.
-Ja... Najpierw chciałam
mu pomóc, a teraz wiem, że musze to zrobić – zamilkłam.
-Pomoże nam, jest
tylko czasem zbyt dociekliwy – Tyler próbował mnie nieco uspokoić, widział, że
się denerwują i ta rozmowa nie jest dla mnie zbyt przyjemna.
-Ale tracimy czas
na głupie gadanie – pożaliłam się, nie zwracając uwagi na profesora Gordona,
który zaciekawiony wsłuchiwał się w mój monolog.
-Nie można mieć
wszystkiego od razy, Sky. Gordon na pewno nam pomoże, musisz tylko dać mu
szanse.
-Chce żeby
wszystko wróciło do normy – odparłam, przenosząc wzrok na mężczyznę.
-Nie chcesz
takiego życia – stwierdził profesor, na co ja jedynie przytaknęłam. – Dobrze,
ale wiedz, że robie to tylko dla Tylera.
-Dziękuje –
odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się do bruneta, który nie spuszczał wzroku z
Gordona.
-Wbrew pozorom,
gdy masz przy sobie pierścień Tylera, jego duch jest silniejszy. Im bliżej
ciała, tym bardziej słabnie, bo jego dusza nie potrafi poradzić sobie z mocą,
którą emanuje jego ciało. -Mówił, poczym wlał sobie do gardła zawartość
szklanki, pozwalając, by alkohol rozpalił jego przełyk. Chwilę zastanowił się,
a następnie kontynuował - Zdarza się to rzadko. Zazwyczaj widuje się duchy
osób, które zmarły. Tu, Tyler żyje, choć jest w śpiączce. Słyszałem o kobiecie,
która praktykuje magię. Podobno zna zaklęcie...
-Magie? Ma pan na
myśli czarownice? – Zaśmiałam się panicznie. To już było ponad moje siły. W
duchy, jeszcze mogłam uwierzyć, ale magia?!
-To, co doznajesz
nie jest związane z niczym, co jest nauce znane. Magia nie powinna cie dziwić –
zapewnił, a Tyler wzruszył ramionami.
-Czyli mam ją
znaleźć i poprosić o?...
-O to, by
odprawiła rytuał „Przejścia”. Polega on na przejściu duszy, do ciała i
zamknięciu jej w nim.
-Zakładając, że to
prawda – Wzięłam głębszy wdech – Gdzie mam jej szukać?
-Mieszka na
przedmieściach. To staruszka, która od bardzo dawna nie rusza się z domu.
Nazywa się Mary Fay – zapisał mi wszystko na karteczce i podał mi ją. – Na razie
tylko tyle, mogę dla was zrobić.
-Dobre i to –
przyznałam niechętnie – Dziękujemy.
Wyszłam z gabinetu
profesora i oparłam się o drzwi. Brałam głębokie wdechy, próbując poukładać
sobie wszystko to, co przed chwilą usłyszałam. Miał poniekąd rację. Magia nie
powinna mnie dziwić, a jednak wciąż nie potrafiłam tego przyswoić. Oglądałam
filmy i wiedziałam, że w magie nie powinno się bawić. To zawsze kończyło się
źle. A teraz... Teraz musiałam zapukać do drzwi staruszki, - a wiadomo, że
takie osoby zazwyczaj są najbardziej obłąkane - i prosić ją o pomoc. Pięknie. Z
deszczu pod rynnę, tak tylko ja potrafię.
-Scarlett?
Otworzyłam oczy.
Tyler wlepiał we mnie brązowe tęczówki i unosił pytająco brwi.
-Wiesz, że to już
można uznać za chorobę psychiczną? – Zaśmiał się, jednak nic nie odparł.-Ciekawe...
Czy jak to wszystko się skończy, to będziesz pamiętał?
-Zdarzają się
takie przypadki – zauważył.
-No dobrze,
Kacper, czas znaleźć staruszkę...