niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział 1 - knock knocking on heavens door...





Wpatrywał się beznamiętnie w ciało szczupłej blondynki. Nie docierały do niego słowa księdza. Miał wrażenie, że to stek bzdur, które nijak się mają do uczucia, które nim zawładnęło. Była wybranką, ale była też tą jedyną i nie mógł pogodzić się z jej śmiercią. Nie zdołał jej ochronić i ten żal, który czuł do samego siebie, był nie do zniesienia. Zacisnął usta w wąską linie i przymknął powieki. Nie mógł już dłużej tego słuchać. Słów, które nie oddawały prawdziwości Scarlett. Słów, które zdawały się być wyrecytowaną formułką. Ona była inna; była wyjątkowa pod każdym względem i nikt nie mógłby zrozumieć, co stracił wraz z jej odejście.
Podszedł do trumny i dotknął chłodnej dłoni Sky. Potem odwrócił się i wyszedł, rzucając ostatnie spojrzenie Jeremyemu. Żałował. Żałował, że to nie on zabił Gordona. Sama myśl o mężczyźnie sprawiała, że miał ochotę rozszarpać go na strzępy. Gdyby tylko mógł...

*

Kiedy uchyliłam powieki zobaczyłam ogromną przestrzeń, która zdawała się nie mieć końca. Pod sufitem wisiały kryształowe żyrandole, a wielkie okna przepuszczały olbrzymią ilość promieni słonecznych. Na większości ze ścian znajdował się kremowy, bądź transparentny kamień, a marmurowa posadzka, choć przyjemnie chłodna, nie była szczytem wygody. Spróbowałam wstać i dopiero teraz zorientowałam się, że nic mnie nie boli, że nie czuje żadnego bólu. Spojrzał w dół, próbując doszukać się ran, albo chociaż krwistych plam, jednak moje ciało zdawało się być nienaruszone.
Pamiętałam każdą chwile. Pamiętałam jak Gordon zadaje mi cios. Pamiętałam jak pomogłam duszom, jak żegnam się z Tylerem i przede wszystkim, jak odchodzę. Zaczynałam panikować. Byłam teraz tu, w miejscu, które przypominało pałac, a wokół mnie nie było żywego ducha. Czy tak...
-Wygląda niebo? – Usłyszałam głos dochodzący z końca sali.
-Tak. – wydusiłam z siebie – Gdzie jestem?
-W niebie – odparł mężczyzna, po czym zbliżył się do mnie.
-Mówisz poważnie?
-Jestem archanioł Michał – przedstawił się, a ja najprawdopodobniej zzieleniałam.
-Ja... Przepraszam... Nie wiedziałam – jąkałam się. Byłam niemniej przerażona niż w dniu, gdy po raz pierwszy zobaczyłam ducha.
-Nie szkodzi – uśmiechnął się, a w jego szarobłękitnych oczach zalśniły ogniki – Jesteś tu, nie bez powodu.
-Nie rozumiem – powiedziałam, przyglądając się jak mężczyzna podchodzi do płaskorzeźby. Musiałam przyznać, że jego czarny garnitur i ciemno granatowa koszula w połączeniu z kruczoczarnymi włosami sprawiały, iż miałam wrażenie, że przede mną nie stoi niebiański wysłannik, a niezwykle przystojny biznesmen.
-Każda z was trafia właśnie tu. To kryształowy pałac. Mieszkają tu wszystkie wybranki, strażnicy i my, archaniołowie – powiedział.
Wpatrywałam się jak mężczyzna krąży po pomieszczeniu. Był zadumany i bezwątpienia nad czymś intensywnie rozmyślał. Nie miałam śmiałości mu przerywać, choć tak wiele pytań krzątało się w mojej głowie. Westchnęłam cicho i przeniosłam wzrok w stronę okna. Podeszłam bliżej i wyjrzałam przez nie. Nieświadomie otworzyłam szerzej oczy, dostrzegając w oddali góry, zaś przed samym pałacem rozciągające się lasy i rzekę. U podnóża znajdowała się ogromna wioska, dosłownie wioska. Jasne budynki i otaczające je niewielkie ogródki, przywodziły na myśl Włochy, a całość przypominała mi krainę Rivendell z Władcy Pierścienia. Widok był zachwycający, a soczysta zieleń wyraźnie wpływała kojąco na moje nerwy, które jakby nie było wciąż mną targały.
-Pewnie chciałabyś poznać Eleonor.
Dźwięk imienia mojej prababki wyrwał mnie z zamyśleń. Bez namysłu podbiegłam do Michała i chwyciłam go za ramiona.
-Proszę!
Zaśmiał się, a chwile później do pomieszczenia weszło kilkoro osób.
-Zaprowadźcie ją do Eleonor.
-A moi rodzice? – Wydusiłam, przypominając sobie, że nie tylko ja zginęłam tego dnia.
-Oni mieszkają w wiosce, musisz być cierpliwa – odparł, po czym podeszła do mnie rudowłosa dziewczyna i skinęła głowa, abym w końcu się ruszyła. Posłusznie za nią podreptałam, zostawiając Michała samego. Nie miałam pojęcia, dokąd idę, ale myśl, że spotkam Eleonor, i w końcu będziemy mogły normalnie porozmawiać, sprawiała, że nie mogłam się doczekać. Korytarz był długi, a wzdłuż niego znajdowało się kilkanaście pokoi, i choć byłam pewna, że to w jednym z nich mieszka moja prababka, to myliłam się, bowiem zeszłyśmy krętymi schodami piętro niżej. Przeszłyśmy jeszcze kilka metrów i wtedy rudowłosa wskazała prawidłowe drzwi. Niepewnie zapukałam, ale nikt mi nie odpowiedział. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Ku mojemu zaskoczeniu pokój Eleonor był identyczny jak ten, który pamiętam z mojej dziwnej wycieczki w przeszłość.
-Scarlett – usłyszałam za sobą melodyjny głos. Odwróciłam się i zobaczyłam blondynkę, stojącą w progu. Uśmiechnęłam się, a babka odwzajemniła uśmiech i podeszła bliżej.
-Przepraszam – powiedziałam cicho.
-Za co? Przeprowadziłaś dusze.
-Ale nie żyje, rodzice też...
-To nie twoja wina. Zrobiłaś wszystko jak należy, a Gordon poniósł już karę.
-Jeremy został sam – dodałam, a do oczu napłynęły mi łzy. Nie potrafiłam przejść do porządku dziennego po czymś takim. Zostawiłam na ziemi wszystko, co kochałam i trafiłam tu, do miejsca, które zdawało się być zwykłą bajką, a nie prawdziwym życiem.
-Oni sobie poradzą – powiedziała i przytuliła mnie.
-Ale ja nie poradzę sobie bez nich...


Rodzice mieli mieszkać nieopodal koryta rzeki, dlatego nim dotarliśmy pod niewielki domek, musieliśmy przejść alejkami prowadzącymi w głąb wioski. Życie płynęło tu zupełnie inaczej. Każdy był uśmiechnięty, nie było miejsca na złość, czy rozgoryczenie. Kamiennymi uliczkami przechadzały się pary, w parku bawiły się dzieci. Naprawdę, wszystko było tu tak... Idealne, że aż nierealne. Czułam się wręcz nieswojo. Przywykłam już do ziemskich hipokryzji, dlatego z pewnością potrzebowałam czasu, aby przywyknąć do czegoś tak odmiennego.
Nie miałam pojęcia, co powiedzieć mamie i tacie. Gdy dowiedzą się o mojej śmierci, będą zawiedzeni. Raczej nie myślałam o tym, że będą zdruzgotani faktem, że nie żyje, bardziej przejęłam się tym, że Jeremy został sam i na pewno uznają, że sobie nie poradzi. Miałam żal do siebie. Jak mogłam dopuścić do czegoś takiego? Owszem, dopięłam swego i zapewne, gdybym miała raz jeszcze podjąć takie decyzję, zrobiłabym to bez wahania, jednak na chłodny umysł nieco inaczej spoglądam na to, co zaszło.
Westchnęłam cicho i ruszyłam za babką. Po kilku chwilach dotarłyśmy pod dom rodziców. Przełknęłam ślinę, i niemal w tej samej chwili drzwi otworzyły się. W progu stała mama. Wpatrywała się we mnie, oczekując wyjaśnień. W głowie powtarzałam przepraszam, ale nic nie chciało przejść przez moje usta.
-Dlaczego? – Powiedziała.
-Nie zdążyłam... – odparłam, choć nie o to jej chodziło.
-Dlaczego się nie ratowałaś – sprostowała.
-Bo oni mnie potrzebowali – wyjaśniłam, a ona podeszła i przytuliła mnie mocno.
-Kochanie, jestem z ciebie dumna, ale to jeszcze nie twoja pora.
-Już za późno.
Dostrzegłam jak spogląda znacząco na Eleonor.
-Rozmawiałaś z archaniołem Michałem? – Spytała mama, na co ja kiwnęłam potakująco głową.
-Powiedział ci wszystko? – Tym razem to babka zadała pytanie.
-Nie rozumiem. Wyjaśnił tylko, dlaczego trafiłam do kryształowego pałacu – odparłam ściągając brwi.
-Typowe – prychnęła pod nosem blondynka.
-Możecie mi wyjaśnić, o co chodzi? – Mruknęłam zdezorientowana.
Może byłam naiwna, ale cicho wierzyłam w to, że jakimś cudem zdołam wrócić, i choć do tej pory odsuwałam od siebie myśl o Tylerze, teraz wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Nie potrafiłam pozbyć się wspomnień; jego dotyku, jego zapachu, jego głosu. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo będzie mi go brakować. Jeśli istnieje, choć minimalna szansa na to, że ktoś tam na górze... No w tym wypadku nie na górze, ale jeśli ktoś się pomylił i jednak faktycznie powinnam wrócić, zrobię wszystko, aby tak się stało.
-Myślę, że niebawem wszystkiego się dowiesz – wyjaśniła pobieżnie Eleonor, po czym zwróciła się do mamy – Zostawię was.
-Dziękuje Eleonor za pomoc – mama uśmiechnęła się do babki, a potem przepuściła mnie w progu. Wnętrze domu niczym nie różniło się od naszego „ziemskiego”. Nawet klucze znajdowały się w tym samym miejscu. Prawdę mówiąc inaczej wyobrażałam sobie niebo, ale być może to wszystko miało ułatwić duszą przystosowanie się do nowego życia po śmierci.
Weszłam do salonu, gdzie zastałam ojca. Pochylał się nad stolikiem i przeglądał dzisiejszą gazetę… To chyba było jeszcze dziwniejsze, niemniej jednak pozostawiłam to bez komentarza, a jedynie podeszłam bliżej. Nawet na mnie nie zerknął. Poczułam się tak, jakby ktoś przyłożył mi w twarz. Był wściekły, widziałam to po jego zachowaniu, po jego napiętych mięśniach twarzy. Ogromna gula urosła w moim gardle. Chciałam coś powiedzieć, ale nic nie było odpowiednie. Mama dostrzegła napięcie między nami, więc wkroczyła do akcji i nieco trzepnęła ojca w ramię.
-Twoja córka zginęła, a ty siedzisz i czytasz te bzdety? – mruknęła.
-Z czego mam się cieszyć? Obie mnie okłamywałyście. A ona żeby było śmieszniej postanowiła przedwcześnie do nas dołączyć. – odparł, spoglądając na mnie wilkiem.
-Naprawdę myślisz, że tego chciałam? – wydusiłam.
-Jeśli nie, to zrób coś.
-Już za późno! Niby co mam zrobić!
-Porozmawiaj z tym gogusiem, Michałem – w tej samej chwili zagrzmiało niebo, a ojciec raptownie spoważniał.
-Ale co to da? Ja nie żyje – próbowałam wyciągnąć z nich więcej informacji, ale zdawali się nie zwracać uwagi na moje podchody.
-Córeczko, my nie jesteśmy upoważnieni do zdradzania ci niebiańskich tajemnic. Dowiesz się, gdy rada i archaniołowie uznają to za słuszne.
-Jakich tajemnic? Co ja do tego mam?
-Nie nalegaj, nawet tu obowiązują pewne zasady – mówiła mama.
-Dlaczego wciąż powtarzacie, że to nie mój czas? Jest jakiś sposób? Jeśli tak, powiedzcie mi.
-Myślę, że powinnaś już wracać – wtrącił się ojciec.
-Dokąd? – prychnęłam pod nosem.
-Do pałacu, tam jest twój dom.
-Ale ja chce zostać z wami – zaprotestowałam.
-Nie możesz. Jesteś lepsza od nas, jesteś kimś wyjątkowym i nam nie przystaje zadawać się z tobą. – odparła matka.
-Ty chyba żartujesz – zaśmiałam się – Mam gdzieś ich zasady. Jesteście moimi rodzicami!
-Scarlett wracaj do pałacu.
Przygryzłam dolną wargę i wyszłam napięcie, trzaskając drzwiami. Ludzie przechodzący alejką, zerknęli na mnie zdumieni, jednak miałam w głębokim poważaniu co o mnie myślą. Te wszystkie tajemnice działały na mnie jak płachta na byka. Jednak nie maiłam śmiałości wysuwać wniosków, że moja śmierć to mistyfikacji i komuś na niej zależało. To było niebo i powinnam była się cieszyć, że trafiłam tu, a nie do czyśćca.
Wróciłam do pałacu i już od progu przywitał mnie archanioł Michał. Uśmiechnął się i kazał ruszyć za sobą. Trafiliśmy do olbrzymiej sali, na środku której znajdował się okrągły stół i kilkanaście miejsc siedzących. Naprzeciw niego ustawiono dziesięć wyjątkowo wymyślnych krzeseł.
-Usiądź proszę, za kilka chwil pojawi się rada i pozostałe wybranki – powiedział.
-Rada?
-Tak, składająca się z archaniołów i najwyższych, to oni powołali do życia pierwsza Wybrankę – wyjaśnił, po czym wyszedł.
Rozejrzałam się raz jeszcze i uzmysłowiłam sobie, że krzeseł było zdumiewająco mało, biorąc pod uwagę fakt, że ja byłam tylko maleńkim elementem gry pod tytułem „zabij wybrankę”. Przełknęłam ślinę i usiadłam przy stole. Nie miałam pojęcia o co chodzi z tą radą, ani co mnie czeka, niemniej, trudno było mi odpędzić od siebie myśl, że być może niebawem dowiem się, o co chodzi z tymi cholernymi sekretami…

*

Rozdział krótki, co?
Ale to wstęp. Mam nadzieje, że pomysł przypadł Wam do gustu. Wiem, że macie już dość aniołów (zwłaszcza w moim wydaniu), ale tak jakoś wpadło mi to do głowy i nie mogłam się powstrzymać. Opis nieba, cóż zupełnie inny niż ten, który widzimy w SPN (choć motyw domów jest zbliżony).
Nie będę się rozpisywała, czekam tylko na wasze opinie :)

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 17 - Złota brama.





Byłam roztrzęsiona, ale wściekłość mojego brata nie znała granic. Nie widziałam go w takim stanie. Był wręcz przerażający. Jednak to ja musiałam uratować rodziców. To ja musiałam stawić czoła Gordonowi. Tak cholernie się bałam, ale najważniejsze było życie moich bliskich. Nie miałam pojęcia jak się zachować. Co może mnie spotkać za parę godzin. Miałam złe przeczucia, nawet bardzo, ale starałam się spychać te myśli na samo dno podświadomości.
-Musimy mieć plan – cisze przerwał Tyler.
-Plan? Jaki plan?! – warknęłam – Pójdę tam i dam mu to, czego chce.
-On potrzebuje twojej krwi i księgi. Matka nigdy mu jej nie da, a ja nigdy nie pozwolę, żebyś się poświęciła.
-To moi rodzice, Tyler. – Mówiłam załamana.
-Nie mogę cie stracić. – powiedział, podchodząc bliżej – Nie pozwolę mu, cie zabić.
-Nie zrobi tego, potrzebuje tylko kapki krwi – zapewniłam.
-Nie daj się zabić – powiedział, na co ja jedynie westchnęłam. Nie mogłam tego zapewnić, Bóg jeden wiedział, co mnie czeka.
Przymknęłam na sekundę powieki i wzięłam głębszy wdech. Po chwili podeszłam do garderoby i zdjęłam jeansową kurtkę z haka. Ubrałam trampki i chwyciłam kluczyki do samochodu, kiedy Jeremy oznajmił, że nigdzie nie jadę... A przynajmniej nie sama. Nie chciałam, żeby chłopcy się w to pakowali, ale z drugiej strony poczułam ulgę, że mogę na kogoś liczyć. Pełna obaw wyszłam z domu, udając się do samochodu brata. W głowie obmyślałam strategię, chociaż nie miałam pojęcia, na co mam się szykować.
Gordon z całą pewnością klasyfikował się w grupie stukniętych fanów nieśmiertelności. Pewnie w średniowieczu uznawany byłby za wampira, bo jestem pewna, że bez ceremoniału mógłby kogoś pozbawić krwi. Myśl o tym, że mam do czynienia z psychopatą napawała mnie lękiem, choć bezwątpienia moje moce sprawiały, że czułam się ciut pewniejsza. Ktoś taki jak Gordon jest przygotowany na moje pojawienie się i jeśli wie o mnie faktycznie wszystko, to zapewne poznał też sposób jak pozbawić mnie energii i właśnie tego obawiałam się najbardziej – że zostanę bezbronna.
-Musimy mieć księgę – zagadał Tyler.
Wiedziałam, co to wróży. Musiałam pojechać do jego domu i przekonać panią Ackles, że mimo wszystko rodzina jest najważniejsza. Na tyle na ile zdążyłam ją już poznać, wiedziałam, że czeka mnie nie lada wyzwanie. Wścieknie się, i kategorycznie zabroni zbliżać się do domu Gordona.
-Jeremy pojedź do domu Acklesów – powiedziałam, wlepiając wzrok w jezdnie.
Brat kiwnął nieco głową i skręcił w najbliższą uliczkę. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Nie miałam czasu, na zastanawianie się, co powiedzieć, dlatego wyszłam z wozu i pospiesznie pognałam do domu Tylera. Jego matka była na piętrze i nawet nie zauważyła, że ktoś jest w domu, dopiero, gdy weszliśmy do biura, a alarm zaczął wyć, zbiegła na dół i ze zdumieniem przyjrzała się nam.
-Co wy robicie?
-Gordon ma moich rodziców – zakomunikowałam, po czym kontynuowałam – przepraszam, ale musze zabrać księgę.
-Nie! – Warknęła – nie pozwalam! Wszystko zniszczysz, ty głupia dziewucho! Żadna z wybranek nie zdołała przeprowadzić dusz! Miałaś być pierwsza! Twój ród jest przeklęty!
-Możliwe, ale mam to w głębokim poważaniu!
Krzyknęłam i zdjęłam księgę z półki. Matka Tylera chwyciła mnie za ramie, i wtedy we mnie automatycznie wezbrał gniew. Jak gdyby niewidzialny podmuch wiatru, rozwiał moje włosy, a kobieta znalazła się pod ścianą, nie mogąc się ruszyć.
-Sky – usłyszałam zdenerwowany głos chłopaka.
-Nie zatrzymuj mnie – powiedziałam stanowczo i dopiero wtedy puściłam ją wolno.
Widziałam na sobie zdumione spojrzenie bruneta. Nie widziałam mnie takiej i zapewne był wściekły za to, co zrobiłam. Nie mogłam jednak pozwolić, aby jego motka przyczyniła się do śmierci moich rodziców.
-Jedziemy – rozkazałam jak tylko wsiedliśmy do wozu.
Próbowałam się opanować, ale energia wciąż przepływała przez moje ciało. Nadal czułam jak w żyłach krąży siłą, którą nie potrafiłam ujarzmić. Zaczynam tracić grunt pod nogami, traciłam samą siebie. Myślałam tylko o tym, żeby pomóc najbliższym. Bałam się, owszem, w końcu zawiodę dusze, które w gniewie zniszczą miasto, ale wiedziałam, że rodzice, Jeremy i Tyler przeżyją, że sobie poradzą.
Przygryzłam wargę i otworzyłam księgę. Przekartkowałam pożółkłem strony i zatrzymałam się na fragmencie, który wracał do mnie w snach;
„Szkarłatem pokryje posąg, szkarłatem dotknie słowa. Bramy otworzą się przed Wybranką. Wróci do domu i tak powstanie nowa historia niebios.”
Nic nie rozumiałam z tego tekstu. Wielokrotnie wracałam do niego i próbowałam zinterpretować, ale jedyne, co przychodziło mi do głowy to śmierć. Śmierć była moim przeznaczeniem. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Nikt nie dowiedział się o tej części przepowiedni. Miała pozostać moją tajemnicą. Dziś zaczynałam wszystko pojmować, rozumieć każdy fragment księgi. Jednak, nie obejdzie się bez ofiar... Gordon pochłonie dusze, ja zginę. On zyska nieśmiertelność, a bramy nie otworzą się i każda kolejna dusza, będzie się błąkać, szukając nowej wybranki... Której nie dostanie. Jestem ostatnim pokoleniem. Nie mam dzieci, więc nikt więcej nie odziedziczy daru...
Przełknęłam ślinę i zamknęłam Księgę Umarłych. Nie mogłam dać po sobie poznać, że coś nie gra. Ani Jeremy ani Tyler, nie pozwoliliby mi zrobić tego, co ja uważam za konieczność. Musiałam przynajmniej udawać spokojną i pewną siebie.

Zatrzymaliśmy się pod domem Gordona. Znajdował się na przedmieściach i przypominał w zasadzie posiadłość burmistrza – bez wątpienia doktorek miał wysokie mnie mamie o sobie. Wysiedliśmy z auta i podeszliśmy do bramy. Wilczur biegał wzdłuż ogrodzenia, ujadając niemiłosiernie, dopiero donośne przywołanie, zmusiło go do uspokojenia się. Zawrócił i pobiegł na ganek, gdzie czekał już na mnie mężczyzna. Uśmiechał się podlę, doskonale wiedząc, że i tak się pojawię. Zagryzałam wargę i pchnęłam furkę.
Każdy krok sprawiał, że w moim gardle rosła gula. Nie wiedziałam czy się odezwać, czy od razu pchnąć w Gordona kulą ognia. Wolałabym tą drugą opcję, ale wiedziałam, że mężczyzna jest przygotowany na coś takiego.
-Gdzie oni są? – Rzuciłam bez owijania w bawełnę.
-A byłaś taka milutka, kiedy prosiłaś mnie o pomoc – zaśmiał się.
-Nie chrzań, Gordon – warknął Tyler, na co mężczyzna wywrócił teatralnie oczami.
-Księga.
Westchnęłam i oddałam mu księgę. Sama nie wiem jak to się stało, ale kilka chwil później coś ciężkiego przywaliło mnie i bynajmniej nie był to wilczur. Niewidzialna siła nie pozwalała mi drgnąć. Tyler i Jeremy chcieli mi pomóc, ale kątem oka widziałam, że i oni mają problemy z poruszeniem się. Nade mną pojawił się Gordon. Wlepiał we mnie zielone oczy, a na jego ustach gościł drwiący i jakże przerażający uśmiech.
-Myślałem, że będziesz odwalać cyrki – zaczął – wybacz za środki ostrożności.
Kiedy to powiedział rozległ się huk, a przede mną upadły dwa ciała. Twarz matki odwrócona była w moją stronę. Jej oczy wciąż były otworzone i mogłam dostrzec błękit, który po niej odziedziczyłam. Byłam przerażona, ale mój lęk szybko przeobraził się we wszechogarniającą złość, która w końcu sprawiła, że moja moc wybuchła niczym bomba atomowa. Gordon nawet nie zdążył zauważyć, co się stało. Po prostu odleciał kilka metrów w tył, a ja wstałam zadzierając wysoko głowę. Chłopcy również byli wolni, Tyler podszedł do mnie i dotknął mojego ramienia, a Jeremy wlepiał wzrok w martwych rodziców i nie potrafił nic z siebie wydukać.
Ku mojemu zdziwieniu Gordon szybko się otrząsnął. Przez te lata, nauczył się kilku sztuczek i zapewne znał wiele zaklęć. Wyciągnął przed siebie rękę i silny podmuch uderzył mnie w twarz. Nie drgnęłam jednak. Powietrze jest moją siłą, więc pochłonęłam całą energie uderzenie oddając mu to, co jest jego. Zachwiał się i upadł na kolana. Chociaż wilczur wciąż ujadał i próbował mnie atakować, ja w ciąż szłam przed siebie, odsuwając go jedynie siłą woli.
-Zabiłeś ich i myślałeś, ze pójdzie ci to płazem? – Wycedziłam.
-Właśnie tak myślę.
Zaczął recytować jakieś zaklęcia; prawdopodobnie ochronne, bowiem kompletni nie reagował na moje ataki. Te krótkich kilka chwil pozwoliło mu zebrał dość siły, aby uderzyć we mnie energią, pochodzącą z bliżej nieznanego mi źródła. Upadłam na ziemie, a Tyler zjawił się obok. Nie chciałam jego pomocy, zamierzałam dokończyć to, co zaczęłam. Gordon posunął się stanowczo za daleko i na pewno nie pozwolę mu od tak odejść.
-Odsuń się Tyler, jesteś dobrym dzieciakiem, nie chce zrobić ci krzywdy – powiedział, na co brunet wstał, a w jego dłoni powstała kula energii, przywodząca na myśl efekty specjalne. Nie miałam pojęcia, co jest grane i skąd u Acklesa moce. Najwyraźniej on był równie zdziwiony, co jednak nie przeszkodziło mu w potraktowaniu „wuja” kulą.
-A wiec twoja matka miała racje – zaśmiał się Gordon – To było niezłe, ale musisz się wiele nauczyć.
Znów użył czarów i unieruchomił Tylera. Podszedł do mnie i wyjął zza paska sztylet. Kątem oka dostrzegłam jak zbliża się do nas Jeremy. Uderzył Gordona, ale wtedy rzucił się na niego wilczur. Odepchnęłam od siebie mężczyznę i uniemożliwiłam psu kolejne kąsanie brata. Nie mogłam jednoczenie ratować brata i martwić się o Tylera. Szybko straciłam koncentrację. Upadłam na kolana i poczułam stróżka lepkiej cieczy spływa na moje wargi. Zgromadziłam w sobie zbyt wiele mocy, co sprawiło, że mój organizm przestał się bronić. Nie potrafiłam już znaleźć w sobie siły.
Gordon pochylił się nade mną i wbił sztylet w moje serce...

Mężczyzna był rozwścieczony i nawet nie zorientował się, że Ackles wyjmuje sztylet z mojego ciała i z furią rzuca się na niego. Gordon nie miał szans. Przez ciało Tylera przechodziła seria dreszczy, jego żyłami płynął prąd i wystarczył jeden cios, aby powalić profesora. Brunet bynajmniej nie ubolewał nad tym, że zabił przyszywanego wujka. Widziałam w jego oczach żal i rozpacz, i gdyby miał to powtórzyć, z pewnością nie zawahałby się.
Wokół mnie zgromadziły się dusze. Byłam pewna, że zamierzają rozprawić się ze mną osobiście, ale one jedynie wpatrywały się w Gordona, który panicznie starał się przeczytać zaklęcie. Ten idiota nawet nie zorientował się, że jest martwy. Dopiero, gdy duchy pojawiły się przed nim i każdy z osobna cisnął dłonią w jego klatkę piersiową, uświadomił sobie, ze już po wszystkim. Pochyliłam się nad księgą i nie mając pojęcia czy w takim stanie zdołam dokończyć rytuał, zaczęłam czytać słowa Księgi Umarłych.
Mówiłam, że śmierć jest moim przeznaczeniem? Chociaż moje ciało leżało martwe, a ja spoglądałam na siebie, byłam szczęśliwa... Przeszkodziłam Gordonowi. Jasny blask oblał okolice. Przypominało to dzień sądu ostatecznego i w rzeczy samej poniekąd nim był. W oddali majaczył zarys złotej bramy, która dotąd wydawała mi się być mitem. Duchy znalazły spokój. Odeszły w stronę światła, a ja choć powinnam do nich dołączyć, zostałam jeszcze na moment. Tyler widział moją śmierć i nie potrafił nic zrobić. W jego oczach szkliły się łzy, a moje serce, gdyby mogło bić, próbowałoby wyrwać się z piersi. Nie potrafiłam patrzeć na cierpienie kogoś, kogo pokochałam całym sercem. Zbliżyłam się do niego i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. Drgnął nerwowo, a ja uśmiechnęłam się i dotknęłam jego policzka. Zrozumiał mój przekaz, więc mogłam odejść...

*
Zabijecie mnie już czy za chwilę?
Rozdział krótki, ale mam nadzieje, że nie najgorszy.
Zauważyłyście, że zakończyłam wszystko w dziwny sposób?
Tak?
Super, bądźcie cierpliwe, a czeka Was niespodzianka, co prawda nie w postaci kolejnego rozdziału Księgi pierwszej, ale drugiej kto wie... ;)