wtorek, 25 grudnia 2012

Rozdział 4 - Mary Fay.






 Przepraszam, że tyle czekaliście. No, ale już jestem z kolejnym rozdziałem. Nie martwcie się, następna przerwa potrwa znacznie krócej, bo wczoraj mnie olśniło i mam pomysł co też wydarzy się w życiu Sky ;) W tej części jest wiele dialogów, ale mam nadzieje, że nie wyszło to tak źle :)

Korzystając z okazji chciałabym życzyć Wam miło spędzonych Świąt Bożego Narodzenia. Nieustającej weny w nadchodzącym 2013 roku, dużo, dużo zdrowia, bo ostatnio niemiło przekonałam się o tym, że Polska służba zdrowia pozostawia wiele do życzenia. No i oczywiście, niech wszystkie wasze marzenia się spełnią.



~*~



Powinnam była uprzedzić rodziców. Jednak byłam zbyt zaabsorbowana wycieczką na uniwerek, by zadzwonić do nich i oświadczyć, że wypisałam się ze szpitala na własne żądanie. Jakie było moje zdumienie, gdy telefon w torebce zaczął nieprzerwanie dzwonić. Najpierw zignorowałam melodie, lecz po którymś połączeniu sięgnęłam w końcu po komórkę. Widząc na wyświetlaczy „mama” ocuciłam się i odchrząknęłam. Kierowca taksówki zerkał na mnie w lusterku, jak gdyby pytał, czy wszystko gra? Nie miałam zamiaru się mu tłumaczyć. Zresztą, co miałabym powiedzieć? Nic logicznego nie przygodziło mi do głowy.

-Tak? – Powiedziałam, przykładając słuchawkę do ucha.

-Scarlett! Gdzie ty jesteś? Czyś ty do reszty zgłupiała! Zachowujesz się jak gówniara! Natychmiast wracaj do szpitala! – Matka wrzeszczała do telefonu, musiałam odsunąć komórkę, bo miałam wrażenie, że bębenki mi eksplodują.

-Czuje się dobrze – zapewniłam – musze coś załatwić i wracam do domu. Nie martw się, wszystko gra.

-Jak mogłaś postąpić tak lekkomyślnie? Lekarze nawet nie zorientowali się, że opuściłaś oddział – jojczyła.

-Przepraszam, to się nie powtórzy. Mamo niedługo wrócę, nie martw się – rozłączyłam się w nadziei, że dzięki temu nieco mi ulży.

Szpakowaty mężczyzna odwrócił się w moją stronę i uniósł pytająco brew. Właśnie, dlatego nienawidziłam jeździć taksówką. Kierowcy zawsze sądzili, że są w stanie z pasażerów wyciągać wszystko. Nawet największe sekrety. Dla nich było to urozmaicenie dnia spędzonego w wozie, a dla ich klientów coś w rodzaju sesji terapeutycznej. Mi żadna sesja na pewno nie byłaby w stanie pomóc, dlatego po prostu olałam ciekawskie spojrzenie faceta.

Odwróciłam głowę i zauważyłam Tylera. Teraz przynajmniej byliśmy pewni, że jego plan z obrączką zadziałał. Uśmiechał się drwiąco i nie spuszczał wzroku z kierowcy. W końcu zerknął na mnie, oczekując jakiś wyjaśnień.

-Co ty na to? – Spytał – Twoja matka będzie nie zadowolona.

Nie mogłam odpowiedzieć. Nie chciałam zostać uznana za wariatkę. Spojrzałam na niego z politowaniem i pokręciłam głową.

-Wszystko gra? – Mruknął cicho.

-Jest świetnie – powiedziałam niby do siebie, co nawet nie zwróciło uwagi kierowcy.

-Jak wszystko pójdzie dobrze, to dziś dam ci spokój – powiedział, wyglądając za okno – musisz znaleźć profesora Gordona.

-O, co mam pytać? – Szepnęłam cicho. Chłopak spojrzał na mnie i przez chwile wpatrywał się w ciszy w moje oczy.

-Pytaj o to, jak sprowadzić duszę z powrotem do ciała.

-Uzna mnie za wariatkę – stwierdziłam.

-Nie uzna, wież mi.

Nim się obejrzałam taksówka wjeżdżała już na parking uniwersytetu. Dobrą chwilę kręciliśmy się szukając miejsca. Ostatecznie mężczyzna podjechał pod samo wejście i zatrzymał wóz. Taksówkarz odwrócił się, czekając aż wyjmie z kieszeni gotówkę. Przez moment wyglądał jakby zastanawiał się, czy powinien zabierać mnie ze szpitala. Nic jednak nie powiedział, a ja w pośpiechu zapłaciłam i wyszłam, trzaskając drzwiami.

Widząc te tłumu przepychające się do wejścia, zaczęłam zastanawiać się, dlaczego ja tu jestem. Nie miałam ochoty, przedzierać się przez zatłoczone korytarze i modliłam się w duchu, bym szybko znalazła profesora i mogła jeszcze szybciej stąd zniknąć. Jeszcze nie tak dawno spędzanie wolnego czasu w zatłoczonych miejscach, było dla mnie czymś, czego nie mogłam przegapić. Ale teraz, odkąd wszędzie widzę duchy, mam problemy z odnalezieniem się w sytuacji. Czasami wiem, że osoba, na którą patrzę nie żyje, lecz innym razem nie jestem tego świadoma. Wszystko jest dla mnie nowe, wciąż się uczę i jest to uciążliwe.

-Idź na piętro, powinien tam być – usłyszałam obok głos Tylera.

Nie odpowiedziałam tylko ruszyłam w stronę schodów.

Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że piętro nie jest tak oblegane. Tu mogłam przyjrzeć się tabliczką na drzwiach, czego na pewno nie mogłabym zrobić na parterze. Przełykałam ślinę, czując jak zasycha mi w ustach. Zastanawiałam się, co ja mam powiedzieć profesorowi Gordonowi. Nie chciałam zostać uznaną za wariatkę, wystarczyło, że sama tak o sobie myślałam. Obawiałam się, że odprawi mnie z kwitkiem.

-Dlaczego on ma nam pomóc? – Szepnęłam cicho.

-Ma z tym doświadczenie. To mój ojciec chrzestny.

Zatkało mnie. Stanęłam jak wryta, wpatrując się w chłopaka, którego oczywiście tylko ja widziałam.

-Stąd wiesz te wszystkie rzeczy – powiedziałam.

-Ta, rodzice nie chcą żebym utrzymywał z nim kontakty, ale sama wiesz... – Wzruszył ramionami, a ja odrobinę kiwnęłam głową.

-Może będzie wiedział jak mnie wyleczyć – dodałam już wyraźniej ożywiona.

-Wyleczyć, z czego? – Tyler ruszył przed siebie, jak gdyby nie chciał marnować czasu.

-Nie chce widzieć duchów, chce wrócić do normalności – odparłam akcentując ostatnie słowo.

-Rozumiem – mruknął pod nosem, zastanawiając się nad czymś – To może nie być takie proste.

-O czym ty mówisz?

-Porozmawiaj z Gordonem, on ci wszystko wyjaśni – zamilkł.

Już nie mogłam z niego nic wyciągnąć, więc pozostało mi jedynie dostać się do Sali profesora Gordona. Kiedy w końcu dotarliśmy pod odpowiednie pomieszczenie, zapukałam cicho. Dłuższa chwile czekałam, aż usłyszałam zza drzwi, by wejść. Nacisnęłam, więc klamkę i pchnęłam drzwi. Weszłam do środka i moim oczom ukazał się raczej gabinet niż sala. Było tu wszystko, co wykładowca powinien posiadać. Stos książek ułożony był alfabetycznie w starej, wiktoriańskiej komodzie. Na biurku, które pochodziło prawdopodobnie z tej samej epoki, stał Laptop. W oknach wisiały bordowe firany, zakończone złotymi nitami, a na podłodze leżał gruby dywan.

Odnosiłam wrażenie, że pan Gordon więcej czasu spędza tu, niżeli we własnym domu. A fakt, że na ostatnim wolnym kredensie znajdowała się taca z licznymi kieliszkami i kryształową butelką, dodatkowo utwierdzał mnie w przekonaniu, że mężczyzna jest pracoholikiem.

-Dzień dobry – podeszłam bliżej i wyciągnęłam dłoń w stronę mężczyzny.

Brunet, o zaokrąglonych plecach i wyraźnych zmarszczkach, przyjrzał mi się uważnie. Poczułam się zakłopotana, więc automatycznie zrobiłam krok w tył.

-Do profesora powinno się odpowiednio zwracać, i na pewno nie podawać mu dłoni – odpowiedział, grubym gardłowym głosem.

-Przepraszam – odchrząknęłam oszołomiona.

-Weź się w garść, on nie gryzie – drgnęłam nerwowo słysząc obok Tylera.

-Nie jestem pana studentką – wyjaśniłam pospiesznie.

-Ah, tak – zdjął okulary i zerknął na mnie raz jeszcze.

-Jestem znajomą Tylera – powiedziałam, na co profesor spiął się odrobinę i wskazał dłonią bym usiadłam na jednym z wolnych krzeseł.

-Mojego chrześniaka – kiwnął głową – Jest jakaś poprawa?

-Ehm... W tym rzecz, że nie – bąknęłam, wbijając wzrok w swoje dłonie – Ja... To ja spowodowałam ten wypadek.

-I, dlaczego przychodzisz do mnie? – Ściągnął brwi.

-Pewnie uzna mnie pan za wariatkę – zaczęłam – Widzę jego ducha, on łazi za mną wszędzie i jest upierdliwy – Spojrzałam znacząco na Tylera, który siedział na biurku. Zaśmiał się i pokręcił w rozbawieniu głową. Irytował mnie, ale nie miałam już odwrotu. W końcu ktoś wie, że jestem szalona. Przynajmniej nie musze tego dusić w sobie.

-Ducha? – Profesor Gordon spojrzał w to samo miejsce, gdzie przed momentem ja patrzyłam.

-On powiedział, że mam się z panem spotkać, a pan nam pomoże.-  Wyjaśniłam.

-Czy on tu jest?

-Powiedz mu – Tyler podszedł bliżej wujka.

-Tak, stoi obok pana – Wskazałam brodą bruneta.

-Jakim cudem, może być przy tobie, choć jego ciało leży podpięte do aparatury?

-Mam jego obrączkę – wyjęłam wisiorek i pokazał mężczyźnie pierścionek.

-No tak, stare bajeczki okazały się prawdą – zaśmiał się i wstał, podchodząc do barku.

Nalał sobie do szklanki whisky i wrócił na miejsce.

-Pomoże nam pan? Musimy zrobić wszystko, aby wrócił do ciała. Słabnie, co jakiś czas znika, a wtedy walczy o życie. Nie wiemy jak długo to potrwa. – Powiedziałam.

-Dlaczego to wszystko robisz? Z poczucia winy?

-Bo tylko ja go widzę... Ja widzę ich wszystkich. Czasami nie wiem, kto jest prawdziwy, a kto jest martwy.

-Od dawna widzisz duchy?

-Od wypadku. Przez kilka minut moje serce nie biło, kiedy się obudziłam zobaczyłam ich – zamilkłych, czując jak w moim gardle rośnie gula.

-Nie robisz tego z poczucia winy? – Spytał z powątpieniem.

-Ja... Najpierw chciałam mu pomóc, a teraz wiem, że musze to zrobić – zamilkłam.

-Pomoże nam, jest tylko czasem zbyt dociekliwy – Tyler próbował mnie nieco uspokoić, widział, że się denerwują i ta rozmowa nie jest dla mnie zbyt przyjemna.

-Ale tracimy czas na głupie gadanie – pożaliłam się, nie zwracając uwagi na profesora Gordona, który zaciekawiony wsłuchiwał się w mój monolog.

-Nie można mieć wszystkiego od razy, Sky. Gordon na pewno nam pomoże, musisz tylko dać mu szanse.

-Chce żeby wszystko wróciło do normy – odparłam, przenosząc wzrok na mężczyznę.

-Nie chcesz takiego życia – stwierdził profesor, na co ja jedynie przytaknęłam. – Dobrze, ale wiedz, że robie to tylko dla Tylera.

-Dziękuje – odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się do bruneta, który nie spuszczał wzroku z Gordona.

-Wbrew pozorom, gdy masz przy sobie pierścień Tylera, jego duch jest silniejszy. Im bliżej ciała, tym bardziej słabnie, bo jego dusza nie potrafi poradzić sobie z mocą, którą emanuje jego ciało. -Mówił, poczym wlał sobie do gardła zawartość szklanki, pozwalając, by alkohol rozpalił jego przełyk. Chwilę zastanowił się, a następnie kontynuował - Zdarza się to rzadko. Zazwyczaj widuje się duchy osób, które zmarły. Tu, Tyler żyje, choć jest w śpiączce. Słyszałem o kobiecie, która praktykuje magię. Podobno zna zaklęcie...

-Magie? Ma pan na myśli czarownice? – Zaśmiałam się panicznie. To już było ponad moje siły. W duchy, jeszcze mogłam uwierzyć, ale magia?!

-To, co doznajesz nie jest związane z niczym, co jest nauce znane. Magia nie powinna cie dziwić – zapewnił, a Tyler wzruszył ramionami.

-Czyli mam ją znaleźć i poprosić o?...

-O to, by odprawiła rytuał „Przejścia”. Polega on na przejściu duszy, do ciała i zamknięciu jej w nim.

-Zakładając, że to prawda – Wzięłam głębszy wdech – Gdzie mam jej szukać?

-Mieszka na przedmieściach. To staruszka, która od bardzo dawna nie rusza się z domu. Nazywa się Mary Fay – zapisał mi wszystko na karteczce i podał mi ją. – Na razie tylko tyle, mogę dla was zrobić.

-Dobre i to – przyznałam niechętnie – Dziękujemy.

Wyszłam z gabinetu profesora i oparłam się o drzwi. Brałam głębokie wdechy, próbując poukładać sobie wszystko to, co przed chwilą usłyszałam. Miał poniekąd rację. Magia nie powinna mnie dziwić, a jednak wciąż nie potrafiłam tego przyswoić. Oglądałam filmy i wiedziałam, że w magie nie powinno się bawić. To zawsze kończyło się źle. A teraz... Teraz musiałam zapukać do drzwi staruszki, - a wiadomo, że takie osoby zazwyczaj są najbardziej obłąkane - i prosić ją o pomoc. Pięknie. Z deszczu pod rynnę, tak tylko ja potrafię.

-Scarlett?

Otworzyłam oczy. Tyler wlepiał we mnie brązowe tęczówki i unosił pytająco brwi.

-Wiesz, że to już można uznać za chorobę psychiczną? – Zaśmiał się, jednak nic nie odparł.-Ciekawe... Czy jak to wszystko się skończy, to będziesz pamiętał?

-Zdarzają się takie przypadki – zauważył.

-No dobrze, Kacper, czas znaleźć staruszkę...