poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział 15 - Tok-tok.



Uświadomiłam sobie, że akcja rozkręca się za wolno, a to już 15 rozdział!

Ps; zauważyłyście, że ostatnio straaasznie zrzędzę? Chyba się starzeje ;)

~*~

Wpatrywałam się w smugę deszczu na szybie okna w moim pokoju. Nie ogarniałam tego. Duchy, panowanie nad żywiołami. To wszystko nijak się miało do mojego dawnego życia. Nie wiedziałam, czy uda mi się kiedyś wrócić do tego, co było. Nie ukrywałam swojego zdenerwowania, bo po prostu nie mogłam tego ukryć. Byłam zestresowana, a coraz to nowsze fakty nie pomagały mi uspokoić się i racjonalnie myśleć.
Zaczynałam wariować. Odnosiłam wrażenie, że dusze są coraz bliżej, wręcz podchodzą do mojego domu i wpatrują się w okna. Coraz więcej zjaw spotykałam na mojej drodze. Były wszędzie, jakby ogromna katastrofa zebrała żniwo, które tylko ja mogę dostrzec. One się gromadziły. One czekały na mój ruch. A Gordon był o krok przed nami. Pewnie śmiał się z naszej głupoty, w końcu mu zaufaliśmy, a on to bezczelnie wykorzystał. Nic dziwnego, że był jednym z Mrocznych...
-Sky?
Do pokoju wszedł mój brat. Wpatrywał się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Był jakiś inny, nieobecny. Rozejrzał się po pokoju i zawiesił wzrok na moim medalionie. Pokręcił odrobinę głową i westchnął zażenowany.
-Co się stało? Coś z rodzicami? – Bąknęłam, poprawiając się do pozycji siedzącej.
-Nie, nie chodzi o twoich rodziców.
Chwila. Twoich? O co mu chodzi?
-Jeremy? – Ściągnęłam brwi i dotknęłam jego twarzy. Był lodowaty, jak gdybym dotykała lodowca. Zacisnął szczękę i spojrzał na fotografie rodzinną.
-Miałaś nam pomóc – mówił bezbarwnym głosem.
Przełknęłam ślinę i zerwałam się z miejsca. To nie był Jeremy. Opętał go duch. Jednak mój instynkt nie był tak beznadziejny, ale dlaczego akurat Jer? To był jak policzek wymierzony przez najlepszego przyjaciela. Jeśli duchy mają zamiar zabawiać się moimi bliskimi, aby zmusić mnie do działania, to im się udało.
-Zostaw go – szepnęłam, czując jak do oczy napływają mi łzy. Nie mogłam dopuścić, aby coś mu się stało, ale nie mogłam nic zrobić. Moje moce wciąż były uśpione.
-Obiecałaś – przygwoździł mnie do ściany. Ledwo potrafiłam zaczerpnąć powietrza. Czułam jego dłonie zaciśnięte na moim gardle. Byłam bez radna.
-Jeremy – szepnęłam w nadziei, że brat mnie usłyszy – Proszę.
-Ja nim kieruje. Słyszy cie, krzyczy do ciebie – śmiał się ponuro.
Odepchnęłam go i wtedy coś we mnie wstąpiło. Przeszedł mnie silny prąd, a moje włosy rozwiał podmuch, choć okno było szczelnie zamknięte. Zapewne, gdybym oglądała tą scenę w kinie uznałabym, że ktoś się nie wysilił w efektach specjalnych, lecz z mojej obecnej perspektywy było to coś niesamowitego i zdumiewającego... Choć chyba bardziej przerażającego. Spojrzałam na swoje dłonie i zobaczyłam setki maleńkim błękitno czerwonych żyłek, które wiły się ku górze. Naprawdę się wystraszyłam, ale nie zdążyłam nawet spanikować. Duch znów mnie przygwoździł, a ja nieświadomie odrzuciłam go od siebie.  Sapnęłam głośno nie pojmując, co się ze mną dzieje.
-Jeremy? – Wyciągnęłam dłoń w stronę brata, a wtedy silny podmuch przesunął go po panelach.
Oczy chłopaka znów przybrały swoją barwę, a ja dostrzegłam jak z jego ciała dosłownie wychodzi postać starszego mężczyzny.
-Spiesz się – powiedział i rozpłynął się.
Upadłam na kolana przed Jeremym. Mój brat wpatrywał się we mnie z przerażeniem zmieszanym ze zdumieniem. Nie miał bladego pojęcia, co się stało. Nie wiedział o moich darze, nie wierzył w duchy. Dzisiejszy dzień na pewno go odmieni.
-Nic ci nie jest? Przepraszam, jeśli...
-Czego on od ciebie chciał? – Wychrypiał, przerywając mi.
-Żebym im pomogła – odparłam niepewnie.
-Im?
-Jestem Wybranką i musze je przeprowadzić, ale... Mam małe problemy.
-Nie łapie! Jaką cholerną wybranką? – Zerwał się z miejsca – Przed chwilą opętał mnie duch, a ty mi mówisz, że jesteś wybranką!?
-Taka jak ja zdarza się bardzo rzadko. Ostatnią była nasza praprababka Eleonor, ale ona dusz nie przeprowadziła, dlatego te wszystkie duchy błąkają się od dziesięcioleci i czekają aż ktoś w końcu im pomoże. Padło na mnie...
-A te cholerne moce?
-Dowiedziałam się o nich wczoraj, a dziś się obudziły.
-Matka wie?
-Ta, to przechodzi z pokolenia na pokolenie. Silny wstrząs emocjonalny i bliskość strażnika budzi dar.
Tłumaczyłam mu wszystko jak najprościej potrafiłam. Nie chciałam go straszyć, ani obarczać dziwnymi problemami, które powinny być tylko moje. Powiedziałam tyle ile wiedzieć powinien. Jego reakcje wcale mnie nie zdziwiła. Na jego miejscu, ja też byłabym tym wszystkim przytłoczona. Niby potakiwał i słuchał, ale widziałam jego wyraz twarzy. Był kompletnie oniemiały.
-Wszystko będzie dobrze – zapewniałam raczej siebie, niżeli jego.
Jest jeden, jedyny plus tej całej sytuacji. W końcu poznałam moce, a przynajmniej ich część.
-Znajdę sposób, żeby to się nie powtórzyło – powiedziała w końcu.
Mary jest wiedźmą od bardzo dawna, zna wiele magicznych sztuczek i jestem pewna, że zna zaklęcie ochronne. Musi mi pomóc, bo jeśli coś będzie zagrażać mojej rodzinie, to nie będę w stanie racjonalnie myśleć. W każdym razie, było już tego za wiele. Wiedziałam, ze czas mnie goni, a duchy były coraz bardziej dobitne. Nie chciałam nawet myśleć o tym, kto będzie następny.
Było późno, jednak musiałam porozmawiać z wiedźmą. Obiecałam Jeremyemu, że wrócę niebawem i wyszłam. Na podjeździe czekał na mnie Tyler, którego poprosiłam o pomoc. Nic mu nie mówiłam przez telefon, bo wiedziałam, że mógłby się zdenerwować. Poczekałam aż się zobaczymy. Wsiadłam do wozu i zerknęłam na niego. Oczywiście oczekiwał wyjaśnień, więc nawet gdybym chciała coś ominąć, nie byłoby szans.
-Duch opętał Jeremyego i tak jakoś wyszło, że no... Moce się obudziły – bąknęłam, – ale nie o to mi chodzi. Musze znaleźć sposób, żeby to się nie powtórzyło.
-Moce?
-Mówię do ciebie – pstryknęłam palcami – Mary powinna znać jakieś zaklęcie ochronne.
-Pewnie tak – przytaknął i znów na mnie zerknął, – Co zrobiłaś?
-To tylko powietrze – wzruszyłam ramionami – odepchnęłam go.
-Świetnie – wyszczerzył się i ruszył z piskiem opon.


Zdecydowanie bywałam tu zbyt często. Nie dziwił mnie już widok króliczych łapek zawieszonych na ganku, ani rój ciem w słoiku po ogórkach kiszonych. Nie chciałam wiedzieć, na co wiedźmie te wszystkie przedmioty, ale o tej porze dnia jej dom przypominał chatkę czarownicy ze starych legend. Wzdrygnęłam się i ruszyłam za Tylorem, który najwyraźniej był zbyt zaabsorbowany sytuacją, w której się znalazłam.
Weszliśmy na ganek. Nie pukałam tylko otworzyłam delikatnie drzwi. Od razu uderzył nas zapach fiołków i lawendy, co nijak się miało do pierwszego wrażenia, jakie wywarło na nas to miejsce. Mary jest pełna sprzeczności, więc wzruszyłam tylko ramionami i weszłam. Słyszałam jak krząta się w kuchni. Tyler nieco mi dorównał i zerkał na boki, przyglądając się starym księgom, które kobieta pozostawiła w lekkim nieładzie.
-Mary?
Fay odwróciła się w moją stronę i uniosła pytająco brew.
-Pominę szczegół o mocach - kiedy to powiedziałam, uśmiechnęła się szeroko – musisz zabezpieczyć moją rodzinę. Dziś Jeremyego opętał duch.
-Nie dobrze, to znak...
-Że są blisko, zauważyłam – westchnęłam.
-Twój medalion – sięgnęła pomarszczoną dłonią w moją stronę i dotknęła wisiora – Dzięki niemy żaden duch nie może cie opętać.
-Myślałam, że to zwykła błyskotka – zdziwiłam się.
-Bo nikt cie z błędu nie wyprowadził – odparła i kontynuowała, – jeśli dobrze się przyjrzysz zobaczyć symbol wyryty w kamieniu.
-Możesz takie medaliony zrobić dla rodziców i Jeremyego?
-Mogę zrobić bransolety lub pierścienie, choć znak na ciele zawsze jest trwalszy – powiedziała dobitnie.
-Chyba jednak zostanę przy biżuterii, rodzicom raczej nie spodoba się tatuaż.
-Rano, gdy się obudzą mogą być zdziwieni – zaśmiała się, ale widząc moją minę, szybko dodała – Spokojnie, to będzie niewielkie znamię, ale wierz mi jest bezpieczniejsze niż medalion.
-Więc, dlaczego ja mam medalion?
-Bo taki znak na twoim ciele, mógłby osłabić moce, którymi władasz.
-Powiedzmy, że rozumiem.
-Jak mamy Gordonowi odebrać sztylet? – Odezwał się Tyler.
-Ma sztylet? – Wyraźnie się spięła – przede wszystkim musicie strzec Księgi Umarłych.
-Ale sztylet, on jest mi potrzebny – zauważyłam.
-Nie jesteś już bezbronna. Pamiętaj, że od ciebie zależy nasza przyszłość.
-Dzięki za dobrą rade – westchnęłam zrezygnowana.
-Jesteś silniejsza niż myślisz...


Wróciliśmy pod mój dom. Dochodziła północ, rodziców wciąż nie było. Światło w salonie się świeciło i wyraźnie mogłam dostrzec sylwetkę Jeremyego, który wygląda przez okno. Westchnęłam i oparłam się o bok samochodu Tylora. Bałam się o brata. To, co go dziś spotkało było zarezerwowane dla mnie. Ewidentnie duch chciał mnie nastraszyć, a przy okazji pokazał, że nie jest bezsilny. Chciałam im pomóc. Naprawdę chciałam, ale ten cały Gordon... W jaki sposób mam mu odebrać sztylet?
-Wpadnę po ciebie rano, pojedziemy do mnie i spróbujemy wymyślisz jakieś sensowne rozwiązanie – powiedział chłopak.
-Boje się, że sobie nie poradzę – wyjawiłam – To zbyt wiele.
-Moja matka jest strażniczką no i ja jestem przy tobie – Delikatnie pogładził mój policzek.
Do tej pory nie posunął się do tak czułego gestu. Byłam zdziwiona, ale też nie zamierzałam odtrącać jego dłoni. Przyjemne ciepłe uczucie nieco mnie oderwało od duchów i tych wszystkich niewyjaśnionych zdarzeń, które dzieją się w moim życiu.
Tylor przysunął się odrobinę i wplótł dłoń w moje włosy. Czułam na szyi jego ciepły oddech, dostrzegałam spojrzenie przepełnione troską. Musnęłam jego wargi, a on szybko odwzajemnił pocałunek, wsuwając język w moje rozchylone usta i delikatnie sunąc nim po moim podniebieniu. Przyciągnęłam go do siebie i zachłannie wpiłam się w niego. Błądzi dłonią po moich plecach, docierając w końcu do pośladków. Znów się przysunęłam i gładząc jego kark starałam się, aby ta chwila trwała wiecznie.
Pragnęłam tego tak długo. Żaden inny facet nie działał na mnie w ten sposób. Był irytujący i jak nikt, doprowadzał mnie do szewskiej pasji, ale jego osobowość, jego magnetyzm nie pozwalał mi przejść obok obojętnie. Sapnęłam głośno zaczerpująco powietrza. Zaśmiał się i pocałował moją szyje. Po chwili się odsunął i raz jeszcze opuszkami palców dotknął moich warg.
-Poradzisz sobie ze wszystkim, w końcu ze mną jakoś ci się udało.
-Z tobą poszło dużo łatwiej – zaśmiałam się – Nie chce, aby ktoś jeszcze cierpiał.
-Nikt nie ucierpi, co najwyżej Gordon może się nieco zdziwić – uśmiechnął się łobuzersko – Jeremy na ciebie chyba czeka.
Westchnęłam i musnęłam go jeszcze przed odejściem. Nabrałam nieco pewności siebie, musiałam uspokoić brata, że wszystko gra. Obawiał się, ale nie o siebie. On, podobnie jak ja, myślał najpierw o innych. Było to nieco żałosne, czasem ludzie potrafili wykorzystywać nasze „dobre serce”, ale końcem końców i tak byliśmy dumni z tego, że nie jesteśmy jak zwykli nastolatkowe – zapatrzeni w siebie, wiecznie dążący do perfekcji pozerzy.
Otworzyłam drzwi. Brunet stał przy schodach z dłońmi splecionymi na klatce piersiowej. Odchrząknęłam cicho i ruszyłam stronę kuchni. Sięgnęłam po kubek, nastawiłam wodę na kawę i usiadłam na krześle.
-Jeśli chodzi o opętanie, nie musisz się już martwić.
-A cała reszta? Rodzice?
-Z nimi też wszystko gra. Wrócą jutro do domu i pogadamy z mamą. To ona miała być kolejną, niech teraz mi doradzi, co powinnam zrobić.
-Rozumiem, że wynikły komplikacje w twojej, ehm, misji – mruknął
-Można tak to określić. Nie tylko mi zależy na duszach... Ale ta druga strona chce ich raczej na własność – odparłam cicho – No i na razie wszystko idzie po jej myśli.
-Pomogę ci – zaoferował.
-Nie mogę mieszać w to kolejną osobę.
-Tylera mogłaś – mruknął.
-Bo to on we mnie to coś obudził i to jest musiałam ratować.
-Mów, co chcesz i tak nie pozwolę ci ryzykować samej. Matka by mnie zabiła – zaśmiał się.
-Dzięki, Jer – uśmiechnęłam się odrobinę, a naszą rozmowę przerwał głośny pisk czajnika.
-Nie uśniesz.
-Musze poszperać w dzienniku Eleonor. Nie wiem jak to się stało, że umknął mi fakt o mocach.
-Może ona ich nie miała? – Podsunął.
-Tego chce się dowiedzieć. Jeśli jednak je posiadała, może dowiem się z jej dziennika, jak nad nimi zapanować.
-W takim razie, ja też chce kawy. Ale mocnej czarnej, a nie babskiej z mlekiem!
-A, co ja kelnerka? – Żachnęłam się, choć tak naprawdę byłam wdzięczna bratu za pomoc. Był przy mnie i nie zamierzał odpuścić. Znałam go za dobrze i wiedziałam, że moje gadanie tylko jeszcze bardziej go podkręci.
-Cholera ale piecze! – Warknął nagle.
Odwróciłam się w jego stronę, sądząc, że znów oparzył się wrzątkiem, ale nie! Odpiął kilka guzików koszuli i z przerażeniem wpatrywał się w górną część lewej piersi. Musiałam teraz wyglądać jak postać z kreskówek, której oczy wychodzą z orbit - nie tylko on był zdumiony. Na jego ciele, na naszych oczach wręcz, wypalał się symbol, który i ja posiadałam, z tym, że na amulecie. Mary mówiła, że to będzie bezbolesne i niewielkie znamię, tymczasem symbol miał średnicę około dziesięciu centymetrów i niczym nie różnił się od tatuaży!
-Co to jest?
-Ehm... – Nie wiedziałam, co powiedzieć – Ten symbol ma cie chronić przed opętaniem, ale naprawdę nie wiedziałam, że będzie taki duży! Mary mówiła, że to tylko znamię i nawet się nie zorientujecie, że je macie!
-No, chyba czarownica przeceniła swoje umiejętności – syknął, próbując dotknąć wytatuowanego miejsca.
-Przepraszam – jęknęłam, – Ale to był jedyny sposób, żeby was ochronić.
-Módl się, żeby z rodzicami poszło jej łatwiej...


~*~
Wieem, czekałyście na to długo ;)
No ale w końcu coś bardziej zaiskrzyło, więc spokojnie takich chwil może być więcej ;)

Po za tym, rozdział jest dłuższy, więc chyba się wam spodobał, co? :)


wtorek, 4 czerwca 2013

Rozdział 14 - Ogień, powietrze.





W promieniach zachodzącego słońca, stare krypty były niezwykle urokliwe. Niektóre z nich zostały przeniesione z cmentarza, który niegdyś znajdował się w parku, inne ze względu na swój stan zostały zburzone. W jednym, specjalnie do tego celu stworzonym budynku, zachowano osobiste pamiątki z krypt, które się nie uchowały. Miałam nadzieje znaleźć tam sztylet. Liczyłam na to, że nikt się do niego nie dobrał, choć był przedmiotem bardzo drogocennym.
Czekając na Tylera traciłam pewność siebie. Zastanawiałam się jak wiele powinnam mu zdradzić. Raczej należałoby ominąć drobiazg o pocałunku z Trevorem. Wyobrażam sobie reakcję Tylera na wieść, że jego dziadek mnie pocałował. Hm... Tak, raczej pominę tą część opowieści. Lepiej przejść do konkretów.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 7 pm. Przestąpiłam z nogi na nogę i wlepiłam wzrok w bramę cmentarną. Udawałam ślepą na duchy, które przechadzały się między nagrobkami. Zapewne, gdybym zareagowała w jakikolwiek sposób, to nie mogłabym się od nich odczepić, a niestety teraz nie mogłam się nimi zająć. Westchnęłam cicho i znów zerknęłam w kierunku bramy. Tylor właśnie ją pchnął i zrobił krok. Rudowłosa dziewczyna stojąca na niewielkim nagrobku spojrzała na niego i uśmiechnęła się serdecznie.  Jednak chłopak jej nie widział, po prostu szedł w moją stronę.
-To dość dziwne miejsce na randkę, nie sądzisz? – Spytał z łobuzerskim uśmiechem, na co ja uniosłam zdziwiona brwi.
-Na następny raz bardziej się postaram – wypaliłam, a Ackles zaśmiał się z satysfakcją.
-Jesteśmy tu z jakiegoś konkretnego powodu?
-Szukamy sztyletu i chyba jest w tym miejscu – kiwnęłam głową w stronę niewielkiego budynku.
-Co miałby tu robić?
-To zabrzmi dziwnie, ale przez przypadek pokazała mi go Mary... W tysiąc osiemset sześćdziesiątym piątym.
-Że, co? – Po chwili gapienia się na mnie z głupawym wyrazem twarzy w końcu tyle zdołał z siebie wydusić.
Po wyjaśnieniu mu – oczywiście z grubsza – mojej wycieczki w przeszłość, Tyler nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Chyba nie do końca wierzył, że mówię prawdę. Wyglądał, jak gdyby zastanawiał się nad tym czy dzwonić już do psychiatryka, czy może chwilę poczekać. W końcu jednak odchrząknął i po prostu wszedł za mną do budynku.
-Był w naszej rodzinnej krypcie. Została zburzona, ale z tego, co wiem przedmioty, które znajdowały się w takich miejscach, zostały przeniesione tutaj.
-Po tylu latach wątpię, że go znajdziesz – podsumował.
-To coś w rodzaju... Muzeum, więc nic nie mogło stąd zniknąć – jęknęłam bez przekonania.
-Znalazłem stare zapiski matki. Gordon był jej bliskim przyjacielem, ale coś się między nimi zepsuło – odezwał się – wspominała coś o Mrocznych. Nie mam pojęcia, o co jej chodziło.
-Nie możesz spytać?
-Grzebałem w jej rzeczach.
-Jak namówiłeś mnie do włamania, nie miałeś z tym problemu.
-Ale teraz mam jej się przyznać?
-Nie ważne. Według ciebie Gordon ma coś wspólnego z tymi Mrocznymi? – Spytałam, przeczesując wzrokiem niewielkie pomieszczenie.
-Jak składam sobie w całość ich zachowanie na wspomnienie o nim, to tak.
-Nie ma go – przerwałam mu – Nie ma.
-Ktoś nas uprzedził.
-Ale, po co komuś sztylet? Czego jeszcze nie wiem o mojej... Misji – powiedziałam z przekąsem.
-Chętnie się tego dowiem razem z tobą.


Weszliśmy do domu Tylera. Jego matka siedziała na sofie i gapiła się w naszą dwójkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Dobrą chwile zajęło jej ogarnięcie się. W końcu sięgnęła po szklankę whisky i wypiła złoty trunek jednym łykiem. Zdziwiłam się i zerknęłam na chłopaka. Nie wiedział, co jest grane. Wzruszył ramionami i podszedł bliżej.
-Gordon ma księgę i sztylet – powiedziała.
-Wujek?
-On nie jest twoim wujem! To jeden z Mrocznych, chce tych wszystkich dusz! Chce je pochłonąć i zyskać nieśmiertelność! – Krzyczała rozhisteryzowana, a mi nogi się ugięły.
-Ale tylko ja potrafię przeczytać Księgę Umarłych – odezwałam się, jednak mój głos zdawał się być głuchym echem.
-Myślisz, że to jest dla niego jakaś przeszkoda? – Syknęła – Nie możemy do tego dopuścić. Wtedy nie zdołamy go powstrzymać. Duchy nas wszystkich zabiją, a miasto pochłonął.
Szczerze mówiąc, nie brzmiało to zbyt pocieszająco.
Usiadłam na sofie i wlepiłam spojrzenie w panią Ackles. Nie wiedziałam, co teraz robić. Jak zareagować, a przede wszystkim, jak mamy odebrać Gordonowi sztylet i księgę? Potrzebowałam ich. To te przedmioty miały mi pomóc. To dzięki nim miałam w końcu wrócić do normalnego życia. Nie mogłam pozwolić, aby jakiś typek mi w tym przeszkodził.
-Co możemy zrobić? – Powiedziałam.
-Musimy odebrać mu te cholerstwa, nie pozwolę znów wszystkiego schrzanić – odparła mierząc mnie wrogim spojrzeniem.
-To może przestaniesz pieprzyć i weźmiesz się do roboty, to ty jesteś strażniczką – warknął Tyler, na co ja kompletnie zgłupiałam. Pierwszy raz słyszałam, żeby się tak odezwał do matki. Należało jej się, ale mimo to, to była jego matka.
Nic nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok i wzięła głęboki wdech.
-Nie podejrzewa, że wiem – odezwałam się po chwili ciszy – pójdę do niego...
-I, co mu powiesz? – Spytał z powątpieniem brunet.
-Wcisnę jakiś kit – wzruszyłam ramionami.
-Bez mocy możesz wciskać ile chcesz, a potem i tak skończyć razem ze swoimi kumplami z cmentarza – żachnęła się kobieta.
-Jakimi mocami? – Ściągnęłam brwi.
-Nie wiesz? – Zaśmiała się ponoru – to, że widzisz duchy to jedno, a fakt, że masz inne umiejętności to już zupełnie inna bajka.
-O, czym ty gadasz? Ja nie mam żadnych mocy.
-Bo jeszcze o tym nie wiesz. Każda Wybranka, oprócz widzenia zmarłych, potrafi panować nad ogniem i powietrzem...
-Dlaczego ogień i powietrze? – Spytał Tyler, który zdawał się puścić mimochodem całą resztę wypowiedzi swojej matki.
-Ogień jest powszechnie uznawany za żywioł piekła, powietrze zaś nieba. Wybranka jest pierwszą osobą, która decyduje, gdzie dusza powędruje. Wyczuwa jej serce i albo kieruje ją... powiedzmy wstępnie do piekła, albo do niebo. Pozostali, czyli ci, których los jest niepewny, wędrują do czyśćca.
Słuchałam tego z rozdziawionymi ustami. Nie miałam pojęcia czy mówi poważnie, czy kpi. Jednak wyraz jej twarzy przysparzał mnie o gęsią skórkę, więc przypuszczałam, że nie żartuje. A mimo to wciąż nie odkryłam żadnych umiejętności. Może jednak się pomylili? Może wcale nie jestem wybranką? Chciałabym, aby tak było.


~*~
Długości nie skomentuje, to się nazywa kryzys twórczy.
Taaa... Nie jest to majstersztyk, ale przynajmniej, co do mocy macie już jasność. Mam nadzieje, że nie wyszło tak źle jak myślę, a myślę, że wyszło nie źle, a fatalnie...
Chyba już się zamknę i po prostu poczekam na wasze krytyczne komentarze ;)