Wow! Szczerze mówiąc, zapomniałam dodać nowe rozdziały!
Byłam pewna, że publikowałam je w zeszłym tygodniu. Jak widać mam sklerozę na
stare lata, bądź byłam zbyt zabiegana na uczelni. Dobrze, że mam kilka
rozdziałów w zanadrzu i nie musicie czekać aż wena moja w końcu dopisze ;)
~*~
Nie docierało już
do mnie za wiele, więc pani Ackles łaskawie pozwoliła mi odejść. Tak. Dokładnie
tak to określiła, „możesz odejść”. Nie byłam już zbyt kontaktowa, więc nawet
nie zareagowałam na jej słowa. Za to Tyler posłał jej mordercze spojrzenie, mi
zaś proponując podwózkę. Skorzystałam, bo ostatnią rzeczką, jaką pragnęłam było
spotkanie przerażającego blondyna z parku.
Rozumiałam, że
potrzebują pomocy - duchy, rzecz jasna – jednak nie miałam pojęcia, w jaki
sposób miałabym im pomóc. Pani Ackles twierdziła, że musze je przeprowadzić
przez złotą bramę. Otworzyć ją mogłam moją krwią, używając sztyletu i
wymawiając zaklęcie z księgi... Której nie miałam...W zasadzie nie miałam nic. W
tej sytuacji to oczywiste, że wolałam unikać duchów, które naciskają na kontakt
ze mną.
Wróciłam do domu
przed północną. W salonie czekała na mnie mama, która w półmroku wpatrywała się
w okno. Widok był dość przerażający, ale kiedy podeszłam i dostrzegłam telefon
w jej dłoni, zaczęłam rozumieć, co się stało.
-Alice dzwoniła
spytać jak się czujesz – powiedziała.
-Przepraszam –
bąknęłam.
-Powiedziała, że
dostałaś jakiegoś dziwnego ataku.
-Nie, nie miałam
żadnego ataku – odparłam, po czym dodałam – za to widziałam ducha, który wydarł
się na mnie, że mam mu pomóc.
-Co proszę? – Mama
otworzyła szerzej oczy. Dobrą chwile zajęło jej, zanim przyswoiła moje słowa.
-Tak. Wiem już o
wszystkim mamo. Od dwóch miesięcy widzę duchy. Teraz zaczynają się
niecierpliwić, bo ja jestem rzekomo jakąś cholerną Wybranką, a co
śmieszniejsze? Podobno ten... Dar, jest z naszą rodziną od wieków – zaśmiałam
się gorzko – czy to nie zabawne? Że nigdy o tym nie wspomniałaś...
-Myślałam, że to
już za nami. Ani ja, ani twoja babka...
-Wiem, co nie
zmienia faktu, że padło na mnie – odwróciłam się i weszłam na piętro.
Zamknęłam się w
swoim pokoju. Wiedziałam, że mama nie przyjdzie przeprowadzić ze mną
rodzicielskiej rozmowy. Najpierw musiała się uspokoić i przyjąć do wiadomości
fakt, że jednak była w błędzie. Byłam już zmęczona, i choć zachowałam się
podle, chciałam po prostu położyć się spać, aby móc rano znów przeżywać swój
horror pt: „nie zapominaj, kim jesteś”.
Nad ranem, kiedy
zeszłam już do kuchni, czekała na mnie Jo. Podała mi kubek gorącej kawy i
przeczesała włosy palcami. Przez chwile zbierała się na rozpoczęcie rozmowy, a
kiedy w końcu się zdecydowała zadała jedno pytanie;
-Ile wiesz?
-Wystarczająco
wiele – odparłam, upijając łyk kawy.
-Więc wiesz, że
przez nich twoja prababka zmarła. Zabiły ją, bo nie była w stanie przeprowadzić
je na drugą stronę.
-Eleonor –
dodałam.
-Tak. Eleonor –
przytaknęła – Po tym... Zdarzeniu, nasza rodzina była wolna, a przynajmniej tak
sądziliśmy. Aż do wczoraj, byłam pewna, że to wszystko jest za nami.
-Czekali na mnie.
Nie chciałam tego, ale ja już nie mam wyboru.
-Wiem córeczko –
przytuliła mnie – od tego nie można uciec i żałuje, że padło na ciebie.
-Też żałuje –
odsunęłam się od niej i wróciłam na piętro.
Nie byłam w
nastroju na rozmowy. Matka nie byłaby w stanie nic zrozumieć, bo dla niej jest
to niepojęte. Ona nigdy nie musiała martwić się o to, czy następnego dnia duchy
nie zrobią sobie z niej bomby, która może wybuchnąć w każdym momencie.
Wiedziała tyle, ile przeczytała w dziennikach Eleonor. Ja o nich wiedziałam,
ale nie od swojej rodzicielki, a od matki Tylera. Żałosne.
Była sobota.
Rodzice mieli pojechać do pracy, potem na zakupy. Jeremy uprzedził, że wybiera
się na weekend ze znajomymi. A ja? Ja postanowiłam poszukać czegoś o Eleonor. Wgramoliłam
się po schodach na strych. Od dawna nikt tu nie zaglądał, a świadczyły o tym
wszechobecne pajęczyny i kurz, który wzbijał się w powietrze z każdym moim
ruchem. Przez niewielki świetlik wpadał blask porannego słońca, dzięki czemu
byłam w stanie ocenić, gdzie powinnam szukać skrzyni. Stare pudła ze
świątecznymi dekoracjami zagracały niemal całe przejście pod wschodnią ścianę.
Było w tym coś podejrzanego, tym bardziej, iż podłoga w tamtym miejscu była
mocno przetarta.
Podeszłam bliżej i
rozbroiłam „piramidkę”. Po kilku chwilach dostrzegłam to, czego szukałam.
Starą, dębową skrzynię. Matka nigdy nie pozwalała nam zaglądać do środka,
twierdząc, że są tam cenne przedmioty, których nie możemy dotykać. Teraz już
wiedziałam, jakie to przedmioty i tym bardziej musiałam dowiedzieć się, co
przez te wszystkie lata Jo ukrywała.
Wzięłam głęboki
wdech i zdmuchnęłam grubą warstwę kurzu. Potem otworzyłam skrzynie i sięgnęłam
po niewielki skórzany notes, na którym znajdował się symbol identyczny jak ten,
który zdobi mój naszyjnik. Wiedziałam, że nie musze już szukać, dlatego od razu
wzięłam się za przeglądanie pamiętnika Eleonor. Czułam się nieswojo, w końcu to
prywatne przemyślenia mojej praprababki, ale z drugiej strony, jeśli tylko tak
mogłam poznać to, co mnie czeka, musiałam przezwyciężyć własne opory.
Kartkowałam strony
uważając, aby niczego nie pominąć. Kilka było wyrwanych, ale zdecydowana
większość zachowała się w całkiem dobrym stanie. Nie chciałam czytać o życiu
prywatnym Eleonor, dlatego przeszłam od razu do dnia, w którym odkryła w sobie
dar.
„15 maj 1865 roku
Wojna trwa. Każdy dzień zdaje się być
tym ostatnim, choć podobno nasi wygrywają. Jestem pełna nadziei, ale Stefan nie
wraca z frontu już od tygodnia. Chociaż zdaje sobie sprawę z tego, że robi to
dla nas wszystkich... Ja czuje, że go tracę. Odtrącam od siebie myśli, w
których opłakuje jego śmierć. Wraz z nim, odeszłaby cząstka mnie.”
„19 maj 1865 roku
Moje serce przestało bić. Utrata kogoś,
kto był całym twoim światem jest utratą sensu życia. Straciłam go. Stefan
odszedł, pozostawiając mnie tu samą. Nie chciałam tego. Nie mogłabym się z tym
pogodzić. Jednak śmierć nie była mi pisana...”
Gapiłam się w
idealnie wykaligrafowane pismo, starając się dopuścić do myśli, że Eleonor
próbowała popełnić samobójstwo. Cóż... Był to piękny akt miłości, ale z drugiej
strony przez swoją głupotę zbudziła dar... Tak myślę.
„26
maj 1865 roku
Widziałam
go! Moje serce zabiło mocniej, ale... Byłam przerażona! To nie dorzeczne!
Widziałam jak opuszczali go do mogiły. Ubranego w mundur... Z raną w klatce
piersiowej. Ten, który go przypominał, był tak realny. Tak prawdziwy...”
„16
czerwca 1865 roku
Stefan...
Powiedział, że nie może przejść. Dlaczego tylko ja go widzę? Mary powiedziała,
że to dar. Że jest z nami od wieków, lecz nie każde pokolenie go dziedziczy. Dla
niego zrobiłabym wszystko, ale ja nie potrafię mu pomóc. Nie wiem, co miałabym
zrobić. Ja wciąż nie rozumiem co się ze mną dzieje.”
Znała Mary. Może
to do niej powinnam się udać? Wydaje mi się, że to lepszy pomysł niż
wypytywanie matki, w końcu ona ma wiedze czysto teoretyczną... O ile w ogóle.
Dziwne. Teraz nie
robiło na mnie wrażenia nawet to, przyjaciółka mojej praprababki żyje wciąż w
tym mieście i ma się całkiem dobrze... Mimo bardzo podeszłego wieku.
~*~
Na podjeździe
stały dwa czarne samochody, których lakier lśnił w porannych promieniach słońca.
Uśmiechnął się nieznacznie, po czym wszedł na werandę i zapukał do drzwi. Po
krótkiej chwili, w progu pojawiła się niewysoka brunetka. Na jej twarzy
malowało się zdumienie, zmieszane z przerażeniem. Była zaskoczona obecnością
mężczyzny, jednak złość zaczynała się w niej gromadzić, aż w końcu znalazła
ujście;
-Wynoś się stąd! –
Wrzasnęła, odpychając go.
-To teraz tak
traktujecie starych przyjaciół?
-Nie masz prawa tu
przychodzić – wycedziła.
-Chce odwiedzić
chrześniaka – zaśmiał się sztucznie.
-On ci nie pomoże.
Nie dostaniesz księgi.
-Oh, księga to
najmniejszy problem. Potrzebuje Scarlett Stone. – Gordon wzruszył leniwie
ramionami.
-Dlaczego?
Dlaczego im pomogłeś?
-Nie cieszysz się?
Dzięki moim dobrym radom twój synuś wrócił do ciała – ściągnął brwi jak gdyby
niedowierzał pytaniom kobiety.
-Owszem, ale
robiłeś to, bo chciałeś zyskać jego zaufanie. Dlaczego?
-Gdyby was
zabrakło, to ja stałbym się jego prawnym opiekunem – zabrzmiało to jak groźba,
ale pani Ackles nie zamierzała zwieźć się słowom mężczyzny, który niegdyś
faktycznie był przyjacielem rodziny.
-Jest już
odpowiedzialny za samego siebie, więc daruj sobie.
-Racja, nie jest
już dzieckiem, ale może to i lepiej – udał zamyślonego i zerknął w głąb
mieszkania.
-Ja jestem
strażniczką. Mój syn ma w sobie coś wyjątkowego i nie pozwolę ci go tknąć.
Scarlett zaś przeprowadzi dusze, czy ci się to podoba czy nie.
-Ma coś
wyjątkowego, czego nikt nie potrafi nazwać – sprostował – myślisz, że też jest
strażnikiem?
-Nie twój interes.
-Tak, tak właśnie
myślisz – pokręcił w rozbawieniu głową i sięgnął po cygaro, które miał ukryte w
kieszeni.
-Wynoś się –
pchnęła go jeszcze odrobinę, po czym trzasnęła drzwiami.
Oparła się i
zakryła twarz dłońmi. Wzięła kilka głębszych wdechów, jednak to nie przyniosło
ulgi. Nadal była zdenerwowana pojawieniem się Gordona. Obiecała sobie, że nigdy
więcej nie dopuści go do syna. Nie przypuszczała, że Tyler sam się do niego
uda. Teraz żałowała, że przez te wszystkie lata, Tyler nie miał pojęcia o swoim
pochodzeniu.
Gordon był kimś,
wobec kogo żywiła ogromne zaufanie. Lata pomagał jej odszukać Wybrankę. Jednak
z czasem stawał się coraz bardziej zaborczy. Kiedy poznała jego prawdziwe
zamiary robiła wszystko, aby mu przeszkodzić. Kiedy w pokoleniu matki Scarlett
nie mogła odnaleźć tej, która miała przeprowadzić duszę... Straciła wiarę.
Wiedziała, że prędzej czy później dojdzie do tragedii, musiała zostać w mieście
– gdzie było jej miejsce. Lecz nie zabroniła wyjazdu synowi, wierząc, że dzięki
temu on uniknie śmierci.
Jej matka była
strażniczką, jej babka też nią była. Wbrew pozorom nie tylko Wybranka ma
swoiste zadanie do wykonania. Każda porażka Wybranki jest też porażką
strażniczki. Lecz najgorsze jest to, że duchy nie mają skrupułów. Oczekują
pomocy, a duchy, które nagromadziły się Broken Hills, są wyjątkowo
zniecierpliwione. Z czasem zaczną się upominać. Zaczną być coraz śmielsze.
Posiądą moc Scarlett, a strażniczka będzie musiała podjąć decyzje. Albo zabije
Wybrankę, albo miasto legnie w gruzach...