Myślałam, że
zwariuje. Uciążliwy dźwięk aparatury, (co z drugiej strony, było jak
najbardziej pozytywnym znakiem) dudnił w sali pooperacyjnej, gdzie leżałam już
od kilku dni. Wspomnienia sprzed wypadku wracały do mnie w postaci, krótkich
czasem bezsensownych fragmentów. Naprawdę nie chciałam do tego wracać, lecz perspektywa
spędzenia reszty życia na wózku, wcale mi tego nie ułatwiała, a niestety
istniało takie prawdopodobieństwo.
Co dziwniejsze? Bardziej
przejmowałam się rodzicami, którzy spędzali tu niemal całe dnie. Miałam
wrażenie, że z mojego powodu rezygnują z dotychczasowego życia, i choć oni
zapewniali, że wszystko jest w porządku, wiedziałam, że to po prostu puste
słowa. Martwili się, stresowali, modlili, a ja żałowałam swoich decyzji... Tym
bardziej, że współuczestnik wypadku, leżał teraz w śpiączce i nikt nie chciał
mi udzielić informacji, a ja odchodziłam od zmysłów. Czułam się podle, bo ktoś
teraz cierpiał i to przeze mnie, a było to jedną z tych rzeczy, których nigdy
nie chciałam sprawić drugiej osobie.
Ciche pukanie do
drzwi przerwało moje rozmyślenia. Do sali weszła mama, tuż za nią ojciec i
lekarz. Rodzice wydawali się być w nieco lepszym nastroju, niż poprzedniego
dnia. Pomyślałam, że mają dobre wieści i cichutko wierzyłam, że chodzi o tego
chłopaka. Myliłam się, choć wieści faktycznie były dobre;
-Czeka cie
rehabilitacja, ale staniesz na nogi – lekarz nie przeciągał.
-Długo? – Spytałam
nieco ochryple.
-Myśleliśmy, że
twoje obrażenia są poważniejsze, ale wygląda na to, że wystarczy miesiąc, może
dwa – uśmiechnął się odrobinę. Odruchowo zerknęłam na matkę, Joanne, ona
również się uśmiechnęła, jak gdyby chciała mi tym dodać otuchy.
-A, co z tym
chłopakiem? Wiecie już coś? – Spytałam niemal bezdźwięcznie.
-Nie możemy
udzielać ci informacji – odparł mężczyzna, po czym westchnął i dodał – jego
stan pozostaje bez zmian.
-Dziękuje –
jęknęłam, odwracając głowę.
Czułam żal. Tak
cholernie przenikliwy żal. Od zawsze wiedziałam, że nie ma sprawiedliwości na
świecie, a dzisiejsze informacje utwierdzały mnie w tym przekonaniu jeszcze
bardziej. Gdyby sprawiedliwość istniała, (nie mówię o Bogu, bo niby, dlaczego
on miałby się mną przejmować?) to pomogłaby temu chłopakowi, a nie osobie,
która jest wszystkiemu winna. Tak ja odbieram sprawiedliwość... No chyba, że
chodzi o męczenie mnie poczuciem winy, w takim razie sprawiedliwość nieźle się
spisała.
Mama przysiadła na
materacu obok. Zgarnęła z mojego czoła, przydługawą już grzywkę i posłała mi
promienny uśmiech. Wiedziałam, że chce coś powiedzieć, ale nie bardzo wie, od
czego zacząć, więc zachęciłam ją nieco.
-Coś się stało? –
Spytałam.
-Wiesz, że czeka
cie przesłuchanie?
-Wiem – mruknęłam
niezbyt zadowolona z owego faktu.
-Przyślą tu kogoś
jutro – wtrącił ojciec.
-Dobrze, ja się
nigdzie nie wybieram – odparłam kpiąco, a uśmiech na ustach mojej rodzicielki
zbladł.
-Musimy jechać do
adwokata, przyjedziemy później – cmoknęła mnie w czoło i ruszyła w stronę
drzwi. John pomachał w moją stronę i wyszedł za mamą. Znów pozostałam sama...
Wśród dźwięków aparatury, zapachu środków dezynsekujących i wspomnień.
Przez chwilę
wpatrywałam się w zamknięte drzwi, po czym przeniosłam wzrok na ścianę obok,
gdzie znajdowało się potężne okno z widokiem na cały hol. W okienku sali
dostrzegłam twarz młodego, może dziewiętnastoletniego chłopaka. Był wysokim
brunetem o brązowych oczach, które nawiasem mówiąc były nieco podkrążone. Na
jego podrapanej twarzy malował się spokój, lecz dostrzegałam też odrobinę
zniecierpliwienia. Wpatrywał się we mnie tak, jak gdyby mnie znał, a ja bladego
pojęcia nie miałam, kim on do diaska jest.
Speszyłam się jak
dzieciak, który spędza swój pierwszy dzień w przedszkolu.
W końcu
odchrząknęłam cicho i odwróciłam głowę. Kimkolwiek
jest, kiedyś sobie pójdzie, pomyślałam. Nie myliłam się, i już po chwili go
nie było, a ja odetchnęłam z ulgą.
Następnego dnia
faktycznie odwiedziły mnie gliny. Przyszli z samego rana i zadawali dość
nieprzyjemne pytania. Oczywiście odpowiadałam grzecznie na każde z nich, choć
sformułowane w konkretny sposób, miały ukryte dno. Nie chciałam się bronić, bo
i po co? W przeciwieństwie do większości dzieciaków w moim wieku, wolałam mówić
prawdę, zwłaszcza wiedząc, że to ja nawaliłam i musiałam w jakiś sposób
odpokutować. Byłam gotowa na zakład karny, ale adwokat zapewnił, że jest nikłe
prawdopodobieństwo, że skończy się to w ten sposób. Sama nie wiem czy mi
ulżyło, ale na pewno moim rodzicom spadł kamień z serca.
Również tego
samego dnia rozpoczęła się moja rehabilitacja. Godzinne ćwiczenia wymęczyły
mnie bardziej niż dwutygodniowy obóz sportowy! Bolało niemiłosiernie, ale
dzielnie wykonywałam każde polecenie rehabilitanta. Swoją drogą owy
rehabilitant był młodym chłopakiem, prawdopodobnie niedawno skończyć studia.
Był bardzo przejęty moją osobą, wiec przypuszczałam, że byłam jego pierwszą
pacjentką. W każdym razie muszę przyznać, że radził sobie bardzo dobrze, (choć
żadnego porównania nie miałam).
Gdy wracałam do swojej
sali, zauważyłam kręcącego się w pobliżu chłopaka - tak tego samego, co
wczorajszego wieczoru. Przyglądał mi się uważnie, a ja wprost nie wiedziałam,
gdzie uciec wzrokiem. Dziwniejsze w tym wszystkim było to, jak reagowała
pielęgniarka... a raczej jak nie reagowała. Pchała mój wózek i kompletnie nie
zwracała uwagi na bruneta, choć jego stan naprawdę przywodził na myśl osobę po
ciężkim wypadku. Teraz mogłam się mu lepiej przyjrzeć i musiałam przyznać, że
jego ciało było wprost idealne, a biały szpitalny t-shirt dodatkowo uwydatniał
jego klatkę piersiową. Zapewne na ulicy zawiesiłabym na nim oko, ale tu, gdy
tak uparcie wlepia we mnie czekoladowe oczy, ja wprost nie wiedziałam jak się
zachować.
-Jak się czujesz
skarbie?
Nawet nie
zorientowałam się, gdy dołączyła do nas Jo. Zerknęłam na nią kątem oka,
wzruszając ramionami. Co miałam powiedzieć? Że czuje się fantastycznie i
niebawem będę śmigać do szkoły, jak gdyby nigdy nic? Okłamując ją, przy okazji
okłamywałabym samą siebie.
Chwile potem mama
wdała się w dyskusję z pielęgniarką Grace. Westchnęłam cicho, wpatrując się z
ukosa na mijanego chłopaka. W jego oczach lśniły dziwne ogniki, które bądź co
bądź ściągały na siebie moją uwagę. Trudno było oderwać od niego wzrok, jeszcze
trudniej było na niego spoglądać. Dziwne, ale tak właśnie było.
Powiew zimnego
powietrza sprowadził mnie na zimie. Drgnęłam nerwowo, odwracając wzrok.
Ściągnęłam zdumiona brwi i przed dłuższą chwile zastanawiałam się czy aby na
pewno nie pomyliliśmy pięter i przez przypadek nie znaleźliśmy się na oddziale
psychiatrycznym. Dlaczego? Ponieważ kilkoro osób chodziło w te i we w te,
mrucząc coś pod nosem. Nie mówiąc już o kaftanach, czy zwykłych koszulach
szpitalnych.
Jeden z pacjentów
chodził krok w krok za doktorem Morganem, który prowadził mój przypadek.
Wyglądał jakby coś do niego mówił, jednak lekarz go olewał! Ba! Traktował go
jak powietrze! Mało tego, nie reagował nawet wtedy, gdy mężczyzna stanął tuż
obok niego i mówił wyraźnie podniesionym tonem. Albo coś tu jest nie tak, albo
doktor Morgan nie jest tak przyjazny, na jakiego wygląda.
Nie mogłam lepiej
przyjrzeć się tej dziwnej sytuacji, gdyż już po chwili zniknęłam za drzwiami
swojej sali. Byłam kompletnie nieobecna. Pierwszy raz od wypadku moje myśli
zaprzątało coś innego, niż Tyler, chłopak w śpiączce. Teraz byłam tak poruszona
zachowaniem lekarza prowadzącego, że nie potrafiłam skupić myśli nawet na
matce, która od dłuższej chwili produkowała się, by opowiedzieć mi, co dzieje
się w domu podczas mojej nie obecności.
-Jeremy został
przewodniczącym szkoły – zaświergotała, a ja spojrzałam na nią spod wachlarza
długich, ciemnych rzęs.
-Jest kapitanem
drużyny, więc to mnie nie dziwi, mamo – odparłam uśmiechając się odrobinę.
-Tak, tak...-
Zamyśliła się na moment, by po chwili rzec – Za tydzień wyjeżdża na obóz
trzytygodniowy, na pewno wcześniej wpadnie cie pożegnać, do tej pory był
zawalony obowiązkami.
-Nie tłumacz mi
tego, ja to rozumiem – zapewniłam, choć poniekąd miałam żal do brata. Zawsze
byliśmy blisko, ale od wypadku odwiedził mnie tylko raz. Cóż, on ma swoje
życie, nie mogę oczekiwać, że zawsze będzie stawiał się u mego boku.
Pielęgniarka i Jo,
pomogły mi przejść na łóżko. Położyłam się i wbiłam wzrok w sufit. Analizując
dość ohydny wzór na kasetonach, poczułam naprawdę silny, a zarazem lodowaty
powiew. Drgnęłam, automatycznie przenosząc wzrok na okno, jednak te było
zamknięte. Wtedy dostrzegłam TEGO chłopaka, stojące obok mojej mamy. Jo
wyglądała, jakby nie miała zielonego pojęcia o jego obecności, co nie powiem, zbiło
mnie z pantałyku. Otworzyłam odrobinę usta, jednak nie bardzo wiedziałam, od
czego zacząć, więc po prostu wykrztusiłam z siebie głupie „cześć”.
-Mówiłaś coś? –
Spytała moja rodzicielka, na co delikatnie kiwnęłam głową w bok. Zdawało mi
się, ze spojrzenia Jo i nieznajomego spotkały się, jednak kobieta nadal
wyglądała na zdezorientowaną.
-Chciałeś coś? –
Spytałam cicho, a oczy Jo powiększyły się do wielkości spodków.
-Kotku, dobrze się
czujesz? –Jęknęła z przerażeniem, po czym bez wahania podeszła, by sprawdzić,
czy nie mam temperatury.
Tym razem to ja
czułam się jak pacjentka zakładu zamkniętego. Przecież ona musiała go zauważyć!
Stoi tuż obok niej, patrzyli na siebie! Co jest grane?!
-T-tak – wydukałam
speszona.
Wolałam już nic
nie mówić, byleby nie wyjść na walniętą, a byłam pewna, że na pewno tak to by
się skończyło. Gapiłam się pustym wzrokiem w chłopaka, a moja mama zapewne
zastanawiała się, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Nie wiedziałam jak
się teraz zachować – nadal przystawać, przy jego obecności, czy może to coś,
(co teraz wolałabym nazwać omamami) po prostu zignorować.
Tak czy siak,
czułam się jak po porządnej dawce prochów! Co gorsza to wszystko nasiliło się,
gdy moja mama zrobiła niewielki krok, a postać bruneta stała się całkowicie
mglista, aż w końcu rozpłynęła się! Zaczęłam drżeć jak osika na wietrze, a mój
oddech przyspieszył. Co jest grane? Zwariowałam! To jedyne racjonalne
wyjaśnienie! Postradałam zmysły! Do moich oczu napłynęły łzy, które po chwili
zaczęły spływać po bladych policzkach, mocząc przy okazji poduszkę.
Wystraszyłam tym Joann, która w mgnieniu oka wyparowała z sali, wołając
lekarza. Kilka chwil później, wstrzykiwali mi środki uspokajające, a mnie
pochłonęły słodkie ramiona Morfeusza...
~*~
Pierwszy
rozdział jest dość krótki (choć od jakiegoś czasu tylko takie mi wychodzą :( ).
Jak się
wam podoba? Co sądzicie o samym pomyśle na tą historie? Nie wiele jeszcze
wiecie, (choć zapewne już podejrzewacie), ale zapewniam, że niebawem wszystko
się rozwinie i uchylę wam rąbka tajemnicy.
A teraz
liczę na wasze szczere opinie :)
O i tu
jeszcze pytanie do moich stałych czytelniczek (bo one mają porównanie ;D), co
sądzicie powinnam pisać to opowiadanie w pierwszej osobie, czy tak jak robiłam
to do tej pory? :)
Pozdrawiam
i do napisania :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz