piątek, 14 września 2012

Rozdział 1 - Silence

Myślałam, że zwariuje. Uciążliwy dźwięk aparatury, (co z drugiej strony, było jak najbardziej pozytywnym znakiem) dudnił w sali pooperacyjnej, gdzie leżałam już od kilku dni. Wspomnienia sprzed wypadku wracały do mnie w postaci, krótkich czasem bezsensownych fragmentów. Naprawdę nie chciałam do tego wracać, lecz perspektywa spędzenia reszty życia na wózku, wcale mi tego nie ułatwiała, a niestety istniało takie prawdopodobieństwo.
Co dziwniejsze? Bardziej przejmowałam się rodzicami, którzy spędzali tu niemal całe dnie. Miałam wrażenie, że z mojego powodu rezygnują z dotychczasowego życia, i choć oni zapewniali, że wszystko jest w porządku, wiedziałam, że to po prostu puste słowa. Martwili się, stresowali, modlili, a ja żałowałam swoich decyzji... Tym bardziej, że współuczestnik wypadku, leżał teraz w śpiączce i nikt nie chciał mi udzielić informacji, a ja odchodziłam od zmysłów. Czułam się podle, bo ktoś teraz cierpiał i to przeze mnie, a było to jedną z tych rzeczy, których nigdy nie chciałam sprawić drugiej osobie.
Ciche pukanie do drzwi przerwało moje rozmyślenia. Do sali weszła mama, tuż za nią ojciec i lekarz. Rodzice wydawali się być w nieco lepszym nastroju, niż poprzedniego dnia. Pomyślałam, że mają dobre wieści i cichutko wierzyłam, że chodzi o tego chłopaka. Myliłam się, choć wieści faktycznie były dobre;
-Czeka cie rehabilitacja, ale staniesz na nogi – lekarz nie przeciągał.
-Długo? – Spytałam nieco ochryple.
-Myśleliśmy, że twoje obrażenia są poważniejsze, ale wygląda na to, że wystarczy miesiąc, może dwa – uśmiechnął się odrobinę. Odruchowo zerknęłam na matkę, Joanne, ona również się uśmiechnęła, jak gdyby chciała mi tym dodać otuchy.
-A, co z tym chłopakiem? Wiecie już coś? – Spytałam niemal bezdźwięcznie.
-Nie możemy udzielać ci informacji – odparł mężczyzna, po czym westchnął i dodał – jego stan pozostaje bez zmian.
-Dziękuje – jęknęłam, odwracając głowę.
Czułam żal. Tak cholernie przenikliwy żal. Od zawsze wiedziałam, że nie ma sprawiedliwości na świecie, a dzisiejsze informacje utwierdzały mnie w tym przekonaniu jeszcze bardziej. Gdyby sprawiedliwość istniała, (nie mówię o Bogu, bo niby, dlaczego on miałby się mną przejmować?) to pomogłaby temu chłopakowi, a nie osobie, która jest wszystkiemu winna. Tak ja odbieram sprawiedliwość... No chyba, że chodzi o męczenie mnie poczuciem winy, w takim razie sprawiedliwość nieźle się spisała.
Mama przysiadła na materacu obok. Zgarnęła z mojego czoła, przydługawą już grzywkę i posłała mi promienny uśmiech. Wiedziałam, że chce coś powiedzieć, ale nie bardzo wie, od czego zacząć, więc zachęciłam ją nieco.
-Coś się stało? – Spytałam.
-Wiesz, że czeka cie przesłuchanie?
-Wiem – mruknęłam niezbyt zadowolona z owego faktu.
-Przyślą tu kogoś jutro – wtrącił ojciec.
-Dobrze, ja się nigdzie nie wybieram – odparłam kpiąco, a uśmiech na ustach mojej rodzicielki zbladł.
-Musimy jechać do adwokata, przyjedziemy później – cmoknęła mnie w czoło i ruszyła w stronę drzwi. John pomachał w moją stronę i wyszedł za mamą. Znów pozostałam sama... Wśród dźwięków aparatury, zapachu środków dezynsekujących i wspomnień.
Przez chwilę wpatrywałam się w zamknięte drzwi, po czym przeniosłam wzrok na ścianę obok, gdzie znajdowało się potężne okno z widokiem na cały hol. W okienku sali dostrzegłam twarz młodego, może dziewiętnastoletniego chłopaka. Był wysokim brunetem o brązowych oczach, które nawiasem mówiąc były nieco podkrążone. Na jego podrapanej twarzy malował się spokój, lecz dostrzegałam też odrobinę zniecierpliwienia. Wpatrywał się we mnie tak, jak gdyby mnie znał, a ja bladego pojęcia nie miałam, kim on do diaska jest.
Speszyłam się jak dzieciak, który spędza swój pierwszy dzień w przedszkolu.
W końcu odchrząknęłam cicho i odwróciłam głowę. Kimkolwiek jest, kiedyś sobie pójdzie, pomyślałam. Nie myliłam się, i już po chwili go nie było, a ja odetchnęłam z ulgą.


Następnego dnia faktycznie odwiedziły mnie gliny. Przyszli z samego rana i zadawali dość nieprzyjemne pytania. Oczywiście odpowiadałam grzecznie na każde z nich, choć sformułowane w konkretny sposób, miały ukryte dno. Nie chciałam się bronić, bo i po co? W przeciwieństwie do większości dzieciaków w moim wieku, wolałam mówić prawdę, zwłaszcza wiedząc, że to ja nawaliłam i musiałam w jakiś sposób odpokutować. Byłam gotowa na zakład karny, ale adwokat zapewnił, że jest nikłe prawdopodobieństwo, że skończy się to w ten sposób. Sama nie wiem czy mi ulżyło, ale na pewno moim rodzicom spadł kamień z serca.
Również tego samego dnia rozpoczęła się moja rehabilitacja. Godzinne ćwiczenia wymęczyły mnie bardziej niż dwutygodniowy obóz sportowy! Bolało niemiłosiernie, ale dzielnie wykonywałam każde polecenie rehabilitanta. Swoją drogą owy rehabilitant był młodym chłopakiem, prawdopodobnie niedawno skończyć studia. Był bardzo przejęty moją osobą, wiec przypuszczałam, że byłam jego pierwszą pacjentką. W każdym razie muszę przyznać, że radził sobie bardzo dobrze, (choć żadnego porównania nie miałam).
Gdy wracałam do swojej sali, zauważyłam kręcącego się w pobliżu chłopaka - tak tego samego, co wczorajszego wieczoru. Przyglądał mi się uważnie, a ja wprost nie wiedziałam, gdzie uciec wzrokiem. Dziwniejsze w tym wszystkim było to, jak reagowała pielęgniarka... a raczej jak nie reagowała. Pchała mój wózek i kompletnie nie zwracała uwagi na bruneta, choć jego stan naprawdę przywodził na myśl osobę po ciężkim wypadku. Teraz mogłam się mu lepiej przyjrzeć i musiałam przyznać, że jego ciało było wprost idealne, a biały szpitalny t-shirt dodatkowo uwydatniał jego klatkę piersiową. Zapewne na ulicy zawiesiłabym na nim oko, ale tu, gdy tak uparcie wlepia we mnie czekoladowe oczy, ja wprost nie wiedziałam jak się zachować.
-Jak się czujesz skarbie?
Nawet nie zorientowałam się, gdy dołączyła do nas Jo. Zerknęłam na nią kątem oka, wzruszając ramionami. Co miałam powiedzieć? Że czuje się fantastycznie i niebawem będę śmigać do szkoły, jak gdyby nigdy nic? Okłamując ją, przy okazji okłamywałabym samą siebie.
Chwile potem mama wdała się w dyskusję z pielęgniarką Grace. Westchnęłam cicho, wpatrując się z ukosa na mijanego chłopaka. W jego oczach lśniły dziwne ogniki, które bądź co bądź ściągały na siebie moją uwagę. Trudno było oderwać od niego wzrok, jeszcze trudniej było na niego spoglądać. Dziwne, ale tak właśnie było.
Powiew zimnego powietrza sprowadził mnie na zimie. Drgnęłam nerwowo, odwracając wzrok. Ściągnęłam zdumiona brwi i przed dłuższą chwile zastanawiałam się czy aby na pewno nie pomyliliśmy pięter i przez przypadek nie znaleźliśmy się na oddziale psychiatrycznym. Dlaczego? Ponieważ kilkoro osób chodziło w te i we w te, mrucząc coś pod nosem. Nie mówiąc już o kaftanach, czy zwykłych koszulach szpitalnych.
Jeden z pacjentów chodził krok w krok za doktorem Morganem, który prowadził mój przypadek. Wyglądał jakby coś do niego mówił, jednak lekarz go olewał! Ba! Traktował go jak powietrze! Mało tego, nie reagował nawet wtedy, gdy mężczyzna stanął tuż obok niego i mówił wyraźnie podniesionym tonem. Albo coś tu jest nie tak, albo doktor Morgan nie jest tak przyjazny, na jakiego wygląda.
Nie mogłam lepiej przyjrzeć się tej dziwnej sytuacji, gdyż już po chwili zniknęłam za drzwiami swojej sali. Byłam kompletnie nieobecna. Pierwszy raz od wypadku moje myśli zaprzątało coś innego, niż Tyler, chłopak w śpiączce. Teraz byłam tak poruszona zachowaniem lekarza prowadzącego, że nie potrafiłam skupić myśli nawet na matce, która od dłuższej chwili produkowała się, by opowiedzieć mi, co dzieje się w domu podczas mojej nie obecności.
-Jeremy został przewodniczącym szkoły – zaświergotała, a ja spojrzałam na nią spod wachlarza długich, ciemnych rzęs.
-Jest kapitanem drużyny, więc to mnie nie dziwi, mamo – odparłam uśmiechając się odrobinę.
-Tak, tak...- Zamyśliła się na moment, by po chwili rzec – Za tydzień wyjeżdża na obóz trzytygodniowy, na pewno wcześniej wpadnie cie pożegnać, do tej pory był zawalony obowiązkami.
-Nie tłumacz mi tego, ja to rozumiem – zapewniłam, choć poniekąd miałam żal do brata. Zawsze byliśmy blisko, ale od wypadku odwiedził mnie tylko raz. Cóż, on ma swoje życie, nie mogę oczekiwać, że zawsze będzie stawiał się u mego boku.
Pielęgniarka i Jo, pomogły mi przejść na łóżko. Położyłam się i wbiłam wzrok w sufit. Analizując dość ohydny wzór na kasetonach, poczułam naprawdę silny, a zarazem lodowaty powiew. Drgnęłam, automatycznie przenosząc wzrok na okno, jednak te było zamknięte. Wtedy dostrzegłam TEGO chłopaka, stojące obok mojej mamy. Jo wyglądała, jakby nie miała zielonego pojęcia o jego obecności, co nie powiem, zbiło mnie z pantałyku. Otworzyłam odrobinę usta, jednak nie bardzo wiedziałam, od czego zacząć, więc po prostu wykrztusiłam z siebie głupie „cześć”.
-Mówiłaś coś? – Spytała moja rodzicielka, na co delikatnie kiwnęłam głową w bok. Zdawało mi się, ze spojrzenia Jo i nieznajomego spotkały się, jednak kobieta nadal wyglądała na zdezorientowaną.
-Chciałeś coś? – Spytałam cicho, a oczy Jo powiększyły się do wielkości spodków.
-Kotku, dobrze się czujesz? –Jęknęła z przerażeniem, po czym bez wahania podeszła, by sprawdzić, czy nie mam temperatury.
Tym razem to ja czułam się jak pacjentka zakładu zamkniętego. Przecież ona musiała go zauważyć! Stoi tuż obok niej, patrzyli na siebie! Co jest grane?!
-T-tak – wydukałam speszona.
Wolałam już nic nie mówić, byleby nie wyjść na walniętą, a byłam pewna, że na pewno tak to by się skończyło. Gapiłam się pustym wzrokiem w chłopaka, a moja mama zapewne zastanawiała się, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Nie wiedziałam jak się teraz zachować – nadal przystawać, przy jego obecności, czy może to coś, (co teraz wolałabym nazwać omamami) po prostu zignorować.
Tak czy siak, czułam się jak po porządnej dawce prochów! Co gorsza to wszystko nasiliło się, gdy moja mama zrobiła niewielki krok, a postać bruneta stała się całkowicie mglista, aż w końcu rozpłynęła się! Zaczęłam drżeć jak osika na wietrze, a mój oddech przyspieszył. Co jest grane? Zwariowałam! To jedyne racjonalne wyjaśnienie! Postradałam zmysły! Do moich oczu napłynęły łzy, które po chwili zaczęły spływać po bladych policzkach, mocząc przy okazji poduszkę. Wystraszyłam tym Joann, która w mgnieniu oka wyparowała z sali, wołając lekarza. Kilka chwil później, wstrzykiwali mi środki uspokajające, a mnie pochłonęły słodkie ramiona Morfeusza...


~*~
Pierwszy rozdział jest dość krótki (choć od jakiegoś czasu tylko takie mi wychodzą :( ).
Jak się wam podoba? Co sądzicie o samym pomyśle na tą historie? Nie wiele jeszcze wiecie, (choć zapewne już podejrzewacie), ale zapewniam, że niebawem wszystko się rozwinie i uchylę wam rąbka tajemnicy.
A teraz liczę na wasze szczere opinie :)
O i tu jeszcze pytanie do moich stałych czytelniczek (bo one mają porównanie ;D), co sądzicie powinnam pisać to opowiadanie w pierwszej osobie, czy tak jak robiłam to do tej pory? :)
Pozdrawiam i do napisania :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz