Przed wejściem do
szkoły natknęłam się na Alice, która czekała na mnie od dobrych kilku minut.
Była ciekawa, czy plotki, które krążą o mnie są prawdziwe. Moja przyjaciółka
nie miała pojęcia o tym, co się dzieje i szczerze powiedziawszy nie miałam
ochoty jej tego tłumaczyć. Ale ona była uparta. Jak tylko wysiadłam z samochodu
Tylera, niemal podbiegła do mnie, chwytając pod ramię i ciągnąć w stronę
budynku.
-To prawda? – Zaświergotała,
a ja nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi, uniosłam pytająco brew, – Że wy
dwoje? To takie słodkie!
-Al, spokojnie –
zatrzymałam się raptownie i spojrzałam na nią pobłażliwie – nic między nami nie
ma. Przyjaźnimy się.
-Odwiózł cie do
szkoły, jesteście widywani razem na mieście... – Wyliczała – to musi coś
znaczyć! Jestem twoją przyjaciółką i...
-Szkoda, że
przypomniałaś sobie o tym tak późno – mruknęłam, ruszając dalej.
Brunetka dalej tam
stała, zastanawiając się zapewne, o co mi chodziło. Nie chciałam jej wypominać
tego, że nawet raz do mnie nie zajrzała, ale to podsumowanie samo pchało się na
język. Owszem, była moją przyjaciółką, którą traktowałam jak siostrę, ale
poczułam się urażona, gdy przez cały mój pobyt w szpitalu nawet nie zadzwoniła.
Ciekawe, jaką ona ma wymówkę?
-Scarlett! –
Dogoniła mnie i zmusiła do zatrzymania.
Spojrzałam na nią
wyczekująco i dopiero wtedy w końcu to z siebie wydusiła.
-Naprawdę mi
przykro! – Przytuliła mnie, po czym kontynuowała – Czułam się winna i było mi
tak cholernie głupio.
-Już w porządku –
odparłam, uśmiechając się odrobinę.
-Przepraszam –
powtórzyła.
-Przecież mówię,
że rozumiem i nawet mam pomysł. Dawno nigdzie nie wychodziłyśmy, może pójdziemy
wieczorem do Gold? O niczym tak nie marze, jak o chwili zapomnienia o tym
całym... Cyrku.
-Jesteś pewna? – Spytała
wyraźnie zaskoczona moją propozycją.
-Tak. Potrzebuje
odetchnąć, a dziś jest impreza tematyczna*.
Dlaczego to
proponowałam? W zasadzie był tylko jeden powód. Nie miałam ochoty spotykać się
dziś z panią Ackles. Już ułożyłam sobie plan, który zamierzałam wdrążyć w życie
nim skończy się ostatnia lekcja. Tyler już zorientował się, do której miałam
zajęcia, więc postanowiłam zwiać godzinę wcześniej. Wieczorem spotkam się z
Alice, a Tyler nawet nie pomyśli, żeby szukać mnie w barze... Przynajmniej mam
taką nadzieje.
-W takim razie
chętnie – posłała mi promienny uśmiech.
-A teraz chodźmy,
Collins jest nazbyt punktualny – pociągnęłam ją za sobą i chwile później
zniknęłyśmy w tłumie.
Dzień w szkole
minął zaskakująco szybko... Pomijając test, którym pan Collins postanowił nas
„poczęstować” na samym wstępie. Ale za to potem było już tylko lepiej, choć i
tak nie obyło się bez wścibskich spojrzeń osób, które rozsiali plotkę o mnie i
Tylerze. Miałam się tym nie przejmować, dlatego próbowałam zachować spokój i
ignorować głupie pytania
Przed piętnastą,
tak jak to sobie obiecałam, zabrałam swoje rzeczy i wyszłam, tłumacząc się tym,
że mam wizytę kontrolną. Oczywiście, nikt tego nie sprawdza, więc miałam pole
do popisu. Dojście do domu miało mi zająć półgodziny i wolałam się pospieszyć.
Ostatnią rzeczą, o jakiej teraz marzyłam, to spotkanie Tylera. Unikałam go. To
jest pewne. Szkoda tylko, że do niego to nie dociera.
Kiedy wróciłam do
domu, od razu wbiegłam po schodach, zaszywając się w swoim pokoju. Miałam tu
spokojnie spędzić popołudnie, a wieczorem wyjść na spotkanie w Gold.
Najwyraźniej mój plan od samego początku skazany był na porażkę. Kiedy wpadłam
do pokoju, pod oknem zauważyłam młodą kobietę ubraną w białą suknie, która na
myśl przywodziła czasy wojny secesyjnej. Miała jasne, długie włosy, które
falowały wraz z każdym ruchem. Jej szarobłękitne oczy wlepione były w
fotografie, które stały na nocnym stoliku. Pierwszy raz widziałam ducha... Tak
starego, jakkolwiek głupio to brzmi.
-Ehm, nie przeszkadzam
ci? – Spytałam ironicznie, i dopiero wtedy blondynka spojrzała na mnie.
-Witaj Scarlett –
uśmiechnęła się promiennie, a jej uśmiech przywiódł mi na myśl moją matkę.
Miałam wrażenie, jakbym skądś ją znała, ale trudno było mi trafnie ocenić skąd.
-Kim jesteś? –
Spytałam, odkładając torbę na łóżko.
-Nazywam się
Eleonor – odparła łagodnie – Długo kazałaś na siebie czekać – zaśmiała się.
-Nie wiem, o co
wam wszystkim chodzi. – Jęknęłam, po czym dodałam – Przykro mi, ale ci nie
pomogę. Nie chce tego daru i powtarzam to od tygodni.
-Nie wyprzesz się
go, dziecko. Sama próbowałam, za późno dotarło do mnie, że to przeznaczenie.
Duchy się niecierpliwiły, a teraz sama jestem jedną z nich. Jednak dziś
przychodzę tu, aby ci pomóc. Twoja matka i babka nie odziedziczyły daru, choć
wiedzą, że jest z naszą rodziną od wieków...
-Chwila –
przerwałam jej, ściągając brwi – Naszą rodziną? O czym ty w ogóle mówisz?
-Jestem twoją
praprababką – odparła od tak – musisz wiedzieć, że na twoich barkach spoczywa
obowiązek.
-Nie chce go! –
Warknęłam – Nikt nie pytał mnie o zdanie! Ja jestem zwykłą nastolatką, która na
dodatek omal nie zabiła człowieka!
-Silny wstrząs
pobudza dar. Twoja siła jest wyjątkowa i wielu chce ją posiąść. – W ogóle nie
zwracała uwagi na to, co do niej mówię – Musisz przyjąć swoje przeznaczenie, od
tego zależy nasze życie. Tylko pamiętaj Scarlett, są ludzie, którzy pragnął
twojej mocy.
Zanim zdążyłam
zaprzeczyć tym bredniom, ona po prostu zniknęła. Zostałam sama, wpatrując się
pustym wzrokiem w miejsce, gdzie przed chwilą stała Eleonor. Miałam mieszane
uczucia. Wciąż pamiętałam, co mówiła Mary Fay, a przestroga mojej prababki,
wcale nie sprawiała, że czułam się lepiej. Jednego byłam pewna. Musiałam
dowiedzieć się czegoś więcej o blondynce i o mojej rodzinie...
~*~
Przeczesała ciemne
pasma grubą szczotką, którą później odłożyła na toaletkę. Przetarła twarz
wacikiem i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Zmarszczki wokół oczu
pogłębiały się, choć codziennie korzystała z najlepszych kosmetyków. Jej włosy nie
lśniły jak niegdyś, a skóra straciła zdrowy blask. Czas nie jest dla niej
łaskawy. Biegnie przed siebie, pozostawiając jedynie przeszłość, o której
wolałaby zapomnieć. Ostatnie wydarzenie, też nie sprawiały, że czuła się
młodziej. Ba! To, do czego doszło, było ogromnym ciosem dla kobiety i wciąż nie
potrafiła się odnaleźć. Pierwszy raz odczuwała wszechogarniający lęk, którego
nie mogła się wyzbyć. Tylko on jest dla niej najważniejszy i jego śmierć,
byłaby też końcem jej samej.
Westchnęła ciężko
i wstała kierując się do salonu, gdzie zamierzała przejrzeć raz jeszcze Księgę
Umarłych. Zawsze żałowała, że nie jest jej dane zgłębić tajemnice, które dusze
w niej zawarły. Była kolejną w swoim rodzie. Jako strażniczka, miała odnaleźć
Wybrankę. Starała się, choć mówiąc szczerze robiła to tylko ze względu na
obietnice złożoną matce. A gdy wyszła za mąż, wręcz modliła się, aby dziecko,
które w sobie nosi było chłopcem. Nie miała pewności, czy chłopcy tak samo jak
dziewczynki, mogą zostać strażnikami, jednak tliła się w niej iskierka nadziei,
że w końcu przerwie linie przeznaczenia, które końcem końców zawsze prowadzi do
śmierci. Była szczęśliwa, gdy jej potomkiem okazał się Tylor...
-Zaraz przywiozę,
Sky – z zamyśleń wyrwał ją głos syna.
Tyler zerknął na
matkę z wyraźnym wyrzutem. Wczorajszego wieczora przeprowadzili długą rozmowę o
tym, kim są. Był inny od przeciętnego nastolatka, zawsze interesował się
wierzeniami różnych kultur, dlatego bez problemu przyjął do wiadomości to, że
jego rodzina ma swoiste zadanie do wykonania. Miał jednak żal, bo rodzice
ukrywali to przed nim przez dziewiętnaście lat i zawsze robili wszystko, aby
miał jak najmniejszą styczność z wujkiem Gordonem, który mógłby mu wyjawić
sekret. Gdy był dzieckiem nigdy nie rozumiał, o co im chodzi - w końcu był jego
chrzestnym, co z pewnością wskazuje na to, że mu ufali... A przynajmniej kiedyś tak było. Co się zmieniło?
Tego wciąż nie wiedział, choć zaczął tracić zaufanie do rodziców i obawiał się,
że nie uda im się go odzyskać.
-Synku, – kobieta
odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła odrobinę – robiliśmy to dla ciebie.
Nasi przodkowie ginęli, szukając Wybranki. Chciałam ci tego wszystkiego
oszczędzić.
-Pieprzenie. –
Warknął, po czym najzwyczajniej w świecie wyszedł.
Nie miał ochoty
słuchać tłumaczeń matki, która i tak w ciąż nic nie pojmowała. Dla niej to
wszytko było jasne. Tak miało być. Miał się nie wtrącać, stać z boku i być
nieświadomym. A on czuł, że jest okłamywany i odtrącany. A gdy wspominał o
wierzeniach, zawsze go zbywali. Najgorzej było wtedy, gdy mając osiem lat
odnalazł stary talizman babki. Na pytanie, co to jest, otrzymał miesięczną
karę. Dla dziecka coś, co jest niedostępne, zawsze jest najbardziej
pociągające. Może i starali się sprowadzić go na ziemie, ale to, kim jest i tak
odzywało się w nim każdego dnia.
~*~
Chociaż byłam
wstrząśnięta pojawieniem się mojej... ehm, praprababki, postanowiłam trzymać
się planu. Obiecałam Alice wybrać się na imprezę i nie chciałam jej zawieźć. Po
za tym, potrzebowałam chwili wytchnienia! Nie mogłam wciąż myśleć o tym, że za
każdym najbliższym zakrętem czeka mnie zderzenie z rzeczywistością.
To była impreza
tematyczna, więc ubrałam czerwoną sukienkę w duże biały grochy. Włosy
podkręciłam na lokówkę i dodałam również czerwoną wstęgę, która miała imitować
opaskę. Delikatnym makijażem chciałam ukryć zmęczenie, ale niestety nie wyszło
mi to za dobrze. Założyłam białe bolerko, niewielką kopertówkę i czarne
szpilki, po czym wyszłam z domu, udając się prosto do baru. Nie chciałam
ryzykować przypadkowego spotkania z Tylerem, więc uznałam, że najlepszym
rozwiązaniem będzie przejście przez park, nieopodal domu.
Czerwona kula na
niebie zabarwiała biel obłoków, pełną paletą pomarańczy. Powoli kryła się za
koronami gęsto posadzonych drzew, które kołysały się nieznacznie na wietrze. Przyspieszyłam
kroku, próbując ignorował postacie, które przechadzały się alejkami parku. Było
ich tu mnóstwo, jak gdyby wieki temu w tym miejscu rozpętało się piekło. Jedni
ze sobą rozmawiali, drudzy w ciszy szli przed siebie, nie zwracając uwagi na
to, że czas dla nich całkowicie się zatrzymał.
Trudno było
udawać, że się ich nie widzi, tym bardziej, że młody chłopak spojrzał na mnie
akurat w tym momencie, gdy ja nie mogłam się oprzeć i przystanęłam na moment,
wpatrując się w parę stojącą na kładce. Jak tylko się ocknęłam i uzmysłowiłam
sobie, że blondyn nie spuszcza mnie z oka, przyspieszyłam kroku, modląc się,
aby mnie nie zatrzymał.
Kiedy wyszłam z
parku, wystarczyło minąć przecznicę. Już z oddali słychać było muzykę, która
płynęła z Gold. Imprezy w tym barze zawsze były najlepszą rozrywką w mieście.
Uczniowie spędzali wolny czas albo tu, albo na polanie, gdzie organizowali
własne zabawy. Wbrew pozorom, Broken Hills nie było tak nudnym miasteczkiem i
tętniło życiem, zwłaszcza za sprawą moich rówieśników, którzy miewali bardzo
błyskotliwe pomysły na urozmaicenie sobie wolnego czasu.
Dotarłam na
miejsce i pchnęłam drzwi. W środku trwała potańcówka, jak to na lata
siedemdziesiąte przystało. Z głośników wydobywał się jeden z utworów Johna
Lennona, a kelnerzy sprawnie mijali tańczące osoby. W tłumie odnalazłam Alice i
Marie, które wspólnie próbowały poderwać Jamesa Cartera i Davida Browna.
Chłopcy byli w drużynie razem z moim bratem, więc znałam ich nieco lepiej niż
moje przyjaciółki, które zachwycały się na sam ich widok. Byli przystojni, ale
do odpowiednich to oni na pewno nie należeli.
Dostrzegając mnie,
pomachały w moją stronę, a ja podeszłam bliżej. Dopiero wtedy, mijając duże
lustro, zauważyłam blondyna z parku, który szedł za mną jak cień. Aż
podskoczyłam wystraszona jego widokiem. Sądziłam, że został tam i... I po prostu
nie musze się nim przejmować. Ale on bezwątpienia chciał mi coś przekazać. I
przekazał, o tak!
-Musisz nam
pomóc!...
~*~
Ja
uwielbiam te ich amerykańskie imprezy tematyczne, więc się nie zdziwcie, jak
kilka tu się pojawi ;D