piątek, 14 września 2012

Rozdział 2 - Jesteś mi to winna.

Gdy się obudziłam towarzyszył mi niewyobrażalny ból głowy. Miałam wrażenie, że moja czaszka zaraz eksploduje, i w tej chwili, jak nigdy, żałowałam, że nie zaaplikowali mi większej dawki środków przeciw bólowych. Ostatnie ataki były nie do zniesienia, doprowadzały do szaleństwa, a ja nie byłam w stanie nic z tym zrobić, musiałam jedynie czekać aż moje obrażenia całkowicie się zasklepią. Tak. Cierpliwość nie była moją mocną stroną, tym bardziej, że ostatnio zbyt wiele czasu spędziłam na oczekiwaniu...
Miesięczna rehabilitacja dawała skutki i cieszyłam się, że niebawem powinnam wyjść ze szpitala. Gorzej było z moim stanem psychicznym, nadal martwiłam się o Tylera. Błagałam Jo, by dowiedziała się, co dzieje się z tym chłopakiem, jednak nikt nie chciał udzielić jej informacji, a rodzice Tylera traktowali ją jak śmiecia, choć wszystkiemu byłam winna ja, nie ona. Powoli traciłam nadzieje, a myślami coraz częściej wracałam do chwili wypadku. Do tego jak samochód Tylera jechał z naprzeciwka, a ja wyraźnie zdekoncentrowana alkoholem, tracę panowanie nad kierownicą. Nadal słyszę przeraźliwy pisk opon, a potem huk, tak głośny, że okoliczni mieszkańcy wybiegli z domostw. Było mi tak bardzo wstyd, jednak w żaden sposób nie potrafiłam się zrehabilitować.
Dźwięki aparatury zdawały się być jeszcze wyraźniejsze, a wszystko za sprawą późnej pory. Godziny odwiedzin już dawno się skończyły, a pielęgniarki od dłuższej chwili były na obchodzie. Przez okno padał blask księżyca, zaś miniaturowa lampka wisząca nad moim łóżkiem, oświetlała niewielki skrawek pomieszczenia. Na holu było ciemno, tylko światło dobywające się z pokoju pielęgniarek, wskazywało na to, że mimo wszystko, ktoś tu nadal jest.
Byłam jeszcze słaba, a moje mięśnie nie działały tak sprawnie, jakbym tego chciała, lecz potrafiłam już samodzielnie przejść niewielki odcinek, a to było moim największym sukcesem ostatnimi czasy. Tej nocy nie chciałam nikogo prosić o pomoc, więc po prostu zwlekłam się z łóżka. Obok stały kule, które natychmiast pochwyciłam. Wyszłam ze swojej sali, kierując się w stronę toalet. Z perspektywy wózka, ta odległość wydawała się być znacznie mniejsza, jednak nie zraziłam się. Stukot kul odbijał się echem między sterylnymi ścianami holu, a ja szłam zdecydowanie i stanowczo za szybko – byleby, któryś z lekarzy mnie nie nakrył.
Kiedy ostatnio widziałam nieznajomego chłopaka, byłam pewna, że postradałam zmysły. Było to miesiąc temu, a od tego czasu widziałam go tylko raz. Teraz coraz częściej dochodziłam do wniosku, że nadmiar wrażeń w połączeniu z lekami, wywołał u mnie halucynacje. Tylko to wydawało się być logicznym rozwiązaniem. Właśnie w to chciałam wierzyć tak bardzo, że powoli sama się do tego przekonywałam.
Przechodząc korytarz zatrzymałam się na moment, dostrzegając znajomą twarz. Kobieta siedziała na krześle przed jedną z sal, głowę opierając o ścianę. Długie, kasztanowe włosy opadały jej na ramiona, zakrywając przy tym zmęczoną twarz. Miała przymknięte powieki, wyglądała tak jakby spała. Cichutko podeszłam bliżej, nie spuszczając wzroku z brunetki.
Pani Teaguy była właścicielką antykwariatu, jej mąż został burmistrzem, a syn... Syna nie znałam osobiście, gdy miał piętnaście lat wyjechał do dziadków do Wirginii. Chodziły słuchy, że niebawem ma wrócić. Na pewno będzie wstrząśnięty, gdy dowie się, że jego ojciec leży w szpitalu, pomyślałam ze współczuciem.
Odwróciłam się w stronę okna sali, gdzie spodziewałam się zastać pana Teaguy’a. Przerażona wypuściłam kulę z rąk, w ostatniej chwili przytrzymując się ściany. Huk upadających kijków obudził siedzącą za mną kobietę. Słyszałam jak się podnosi, lecz mój wzrok nadal spoczywał na spokojnej twarzy chłopaka. Z niedowierzaniem stwierdziłam, że jest to brunet, którego widziałam miesiąc temu w swojej sali. Wstrzymałam oddech, przenosząc wzrok na tabliczkę wiszącą na ramię łóżka i wtedy kompletnie zdębiałam... Tyler Teaguy!
-Czego tu szukasz smarkulo?! – Brunetka szarpnęła mną, a ja upadłam na kolana.
-Scarlett, co tu robisz? – Usłyszałam głos pielęgniarki, która szybkim krokiem zbliżała się do nas. Prawdopodobnie przypuszczała, że doszło do nieprzyjemnej konfrontacji i chciała uniknąć kłótni, która wisiała w powietrzu.
Nie potrafiłam nic z siebie wydusić. Gapiłam się w brązowe tęczówki pani Teaguy, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że to jej syn, jest tym chłopakiem, który przeze mnie leży w śpiączce... Tylko... Że ja go widziałam! Przyszedł do mnie, więc jego stan musiał się poprawić! Musiał!
-Jak...Jak on się czuje? – Szepnęłam.
-Jak?! Chyba widzisz! Jest w śpiączce! Jechał do domu, kiedy się z nim zderzyłaś! Nie rozumiesz, co zrobiłaś! Mój syn może zostać kaleką! – Krzyczała rozwścieczona.
Po moich policzkach spłynęła łza. Czułam się okropnie, nie wiedziałam, co się dzieje. Odpływałam. Traciłam świadomość. Powieki stawały się ciężkie. Nim straciłam przytomność zauważyłam Tylera, stojącego obok matki. Wpatrywał się w nią z irytacją... Tak, irytacją... Potem zerknął na mnie, a ja po prostu zemdlałam.


To musiał być sen, choć był tak realny, że długo analizowałam, czy aby na pewno nim jest. Nie byłam pewna, czy powinnam nazywać go koszmarem, ale do przyjemnych nie należał, choć zaczął się całkiem niepozornie.
Przechodziłam przez most nad River Eyes, niewielką rzeką płynącą na obrzeżach Broken Hills. Pogoda tego dnia sprzyjała wypadom za miasto, co też wiele osób czyniło, jadąc rowerami na polane, gdzie o tej porze roku można było zastać multum miastowych. Pomarańczowa kula na niebie zabarwiała obłoki paletą czerwieni, a delikatny wiosenny wietrzyk muskał moją twarz, rozwiewając przy tym ciemne włosy.
Przystanęłam na moment, wpatrując się w nurt rzeki. Woda uderzała o kamienie, co wskazywało na to, że od dawna poziom rzeki nie podnosił się. Oparłam dłonie o barierki, przymykając powieki. Wdychałam świeże powietrze, pozwalając mu wypełnić płuca, i jednocześnie wsłuchiwałam się w odgłosy dochodzące z okolicy. Gdzieś w oddali przejeżdżał tir, którego głośne rzężenie nijak się miało do melancholijnego spokoju. Wyrwana z rozmyślań rozejrzałam się uważnie po okolicy. Dostrzegłam tunel, w środku, którego rozbłysło jasne, błękitne światło. Coś mnie ciągnęło w tamtą stronę, choć intuicja podpowiadała, abym za żadne skarby tam nie szła. Cóż, jak zwykle postąpiłam wbrew zdrowemu rozsądkowi. Kroczyłam wolno, jak gdybym chciała odwlec to, co nieuniknione. Gdy w końcu weszłam do środka, a blask oblał mnie całą, poczułam ciepło i przyjemne mrowienie, które po chwili przeobraziło się w zimne dreszcze.
Jak kompletna idiotka szłam dalej, nawet mimo tego, że zimne powiewy wiatru wywoływały na moim ciele gęsią skórkę. Wiedziałam, że coś tam jest, i chciałam wiedzieć, co to takiego. W chwilach takich jak ta, moja ciekawość zawsze wygrywała z chęcią niezwłocznej ucieczki. Kiedy już dotarłam do końca moim oczom ukazał się krajobraz iście postapokaliptyczny. Na niebie rozpościerały się ciemne chmury burzowe, kłębiąc się i wijąc niczym węże. Większość wysokich drzew była powalona, a polana, gdzie niegdyś przesiadywałam z rodzinom podczas wypadów za miasto, była teraz całkowicie wypalona, jak gdyby bomba uderzyła w sam jej środek.
Drgnęłam przerażona. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Wyglądało to gorzej niż zniszczenia wywołane huraganem Katrina. Zaczęła ogarniać mnie panika, niczego tak nie pragnęłam, jak ucieczki, jak zbudzenia się z tego koszmaru. Jednak nie mogłam. Co gorsza? Gdzieś w oddali słyszałam nawoływania matki, pielęgniarki, lekarza... A ja wciąż stałam w miejscu, wpatrując się, jak w oddali z gęstej mgły wyłania się męska sylwetka. Bez problemu go rozpoznałam, jednak nadal nie potrafiłam zrozumieć, kim, a raczej, czym jest. Nie wiedziałam, czego ode mnie chce i tylko zemsta zdawała się być logicznym wyjaśnieniem.
Poczułam ciepło, które przepływało przez moje drobne ciało. Delikatne ukłucie, a potem znów ohydny zapach, którym zdawałam się być już przesiąknięta. Uchyliłam powieki. Nade mną stała mama - prawdopodobnie lekarz zadzwonił do rodziców, gdy zemdlałam... Zemdlałam. Dopiero teraz przypomniałam sobie, jak do tego doszło. Tracę rozum!
-Skarbie jak się czujesz? – Usłyszałam zatroskany głos Jo, jednak nie chciałam na nią spojrzeć. Odwróciłam głowę, wbijając wzrok w okno. Nie mogłam jej powiedzieć, że chłopak, który jest od miesiąca w śpiączce, przyszedł do mnie, co więcej stał obok niej. To brzmiało jak brednie, i nawet ja nie potrafiłam w to wszystko uwierzyć.
-Nic mi nie jest – szepnęłam jedynie – Jestem zmęczona.
-Dobrze, córeczko śpij – cmoknęła mnie w czoło.
Westchnęłam, przymykając powieki. Usłyszawszy jak drzwi do sali zamykają się za moją rodzicielką, usiadłam, podciągając nogi i pościel pod samą brodę. Kołysałam się w przód i w tył nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Z trudem przychodziło mi przyswojenie faktu, że zwariowałam, dlatego nawet nie chciałam prowokować kolejnych omamów i postanowiłam pozostać w łóżku...
Najwyraźniej nie przemyślałam tego za dobrze...
-Scarlett – drgnęłam na dźwięk swojego imienia. Zerknęłam w stronę okna. Brunet stał tam, wpatrując się we mnie wyraźnie zniecierpliwiony.
-To tylko przedawkowanie leków – wmówiłam sobie, zamykając powieki.
-Jasne, a ja jestem Papa Smerf – mruknął.
Papa Smerf? Skąd do licha omamom wzięłoby się takie porównanie?!
-Czego chcesz? – Wydukałam z siebie – Ja naprawdę nie chciałam, przepraszam! Daj mi spokój!
-Ty myślisz, że chce ci coś zrobić? – Zaśmiał się, podchodząc bliżej.
Oczy, które ostatnim razem były podkrążone, teraz nie nosiły żadnych śladów zmęczenia. Ciemne, niemal kruczoczarne włosy, układały się niesfornie, a na pełnych, malinowych ustach gościł cień uśmiechu. Był przystojny, to nie podlegało dyskusji.
-A nie? Sorry, ale moja psychika już jest przez ciebie na wyczerpaniu – jęknęłam rozżalona.
-Nic ci nie zrobię, po prostu jesteś jedyną osobą w tym popapranym szpitalu, która mnie widzi.
-Niestety, widzę nie tylko ciebie.
-I wszystko jasne.
-Właśnie nie wszystko!  Przyłazisz tu do mnie, potem się nie pojawiasz miesiąc, a ja myślę, że zwariowałam i na koniec okazuje się, że to ty jesteś chłopakiem z wypadku! A na dodatek jesteś synem moich sąsiadów!
-Wow, nerwowa jesteś – podsumował.
-Też byś był!
-Radze ci się uspokoić, bo za chwile faktycznie ktoś pomyśli, że masz coś nie halo pod kopułą i pragnę zauważyć, że nikt inny, prócz ciebie mnie nie widzi, więc jest duże prawdopodobieństwo, że wylądujesz pięterko wyżej w bialutkim kaftaniku.
-Super, dodałeś mi wiary w lepsze jutro.
Zamilkłam na moment. Doszło do mnie, że rozmawiam z omamami, a może urojeniami? Bez znaczenia jak to nazwie, ważne jest, że kwalifikuje się do szufladki „dziwactwa”. Czegoś takiego nie miałam nawet po czterech piwach, a warto zaznaczyć, że po jednym bywało ze mną źle.
-Dobra mniejsza z tym, jak już zauważyłaś jestem duchem... – Otworzyłam szerzej oczy, co Tyler najwyraźniej trafnie zinterpretował – ta, ci na korytarzu też. Chodzi o to, że moje ciało pozostaje w śpiączce, jestem podtrzymywany przy życiu, więc dlatego jestem teraz Kacperkiem, a ty musisz mi pomóc wrócić do ciała.
-To chyba do lekarzy nie sądzisz?
-Jasne, zapomniałem dać ordynatorowi w łapę – ściągnął brwi, nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Jesteś raczej jak ci wredni wujowie Kacperka – podsumowałam.
-Rozluźniłaś się, bardzo dobrze – uśmiechnął się łobuzersko, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów – Musisz mi pomóc, ostatnio znikam coraz częściej i mam coraz mniej siły.
-Siły, na co?
-To, że widziałaś mnie ostatnio miesiąc temu nie znaczy, że nie bywałem u ciebie częściej.
-To jest niesmaczne.
-Wyluzuj, nie jestem zboczony...- Urwał na moment, po czym dodał z wyraźnym rozbawieniem, – Ale czasami...
-Nie kończ! – Zażądałam. – Wiec, co, ja widzę duchy, ale tylko te, które się mi ukażą?
-Widzisz wszystkie duchy, a ja jestem... Ze mną jest inaczej, bo moje serce nadal bije.
-Oh – wyrwało mi się.
-To jak? Pomożesz?
-Chyba jestem ci to winna – zauważyłam słusznie.
-Z grzeczności nie zaprzeczę.
-Niech ci będzie, ale nie próbuj mnie straszyć! – Zagroziłam, wymachując palcem.
-Zgoda.
Przez moment wpatrywałam się w jego brązowe oczy, zastanawiając się, czy aby na pewno ze mną jest wszystko okay. Gadałam z duchem. Powinnam trafić na oddział zamknięty... Cóż, powiedziałam „a”, więc musze powiedzieć „b”. Nie byłam zbyt optymistycznie nastawiona do pomocy Tylerowi, ale z drugiej strony nie miałam wyboru; to z mojej winy leży teraz w śpiączce, a jego matka bierze mnie za morderczynie. Gdyby wiedziała, że jej syn, jak gdyby nigdy nic, nawiedza mnie po nocach, odczuwałaby satysfakcję, o tak! Byłaby dumna z syneczka.
-Jak mam Ci pomóc?


~*~

Ostatnio Onet doprowadza mnie do szału, dlatego nie odpisywałam Wam na komentarze. Do jednego z nich chciałabym się odnieść. Wzmianka była o dialogach, ^^ Spotkałam się z tyloma wersjami „poprawnego” pisania dialogów (książki, opowiadania, fora dla pisarzy (tak sama długo myślałam nad tym czy dobrze, to zapisuje)), że w końcu postanowiłam pisać tak jak robiłam to do tej pory, choć wiem, że dla niektórych mogą tam występować błędy rażące. Plus! Word zaznacza mi braki przecinków (interpunkcja to moja druga zmora!) i (co chyba dziwniejsze) zaznacza mi również, co poniektóre słowa występujące w dialogach, które według niego powinno pisać się z dużej litery, jak np.
-Jesteś pewien? – Spytała.
Nie wnikam zbytnio dlaczego mi to zaznacza, ale irytuje mnie ^^ W każdym razie, co do dialogów jednak nie będę nic zmieniać, bo znając mnie wyjdę na tym jeszcze gorzej ;D

No to chyba tyle ^^ Do napisania! I dziękuje za każdy komentarz! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz