Gdy się obudziłam
towarzyszył mi niewyobrażalny ból głowy. Miałam wrażenie, że moja czaszka zaraz
eksploduje, i w tej chwili, jak nigdy, żałowałam, że nie zaaplikowali mi
większej dawki środków przeciw bólowych. Ostatnie ataki były nie do zniesienia,
doprowadzały do szaleństwa, a ja nie byłam w stanie nic z tym zrobić, musiałam
jedynie czekać aż moje obrażenia całkowicie się zasklepią. Tak. Cierpliwość nie
była moją mocną stroną, tym bardziej, że ostatnio zbyt wiele czasu spędziłam na
oczekiwaniu...
Miesięczna
rehabilitacja dawała skutki i cieszyłam się, że niebawem powinnam wyjść ze
szpitala. Gorzej było z moim stanem psychicznym, nadal martwiłam się o Tylera.
Błagałam Jo, by dowiedziała się, co dzieje się z tym chłopakiem, jednak nikt
nie chciał udzielić jej informacji, a rodzice Tylera traktowali ją jak śmiecia,
choć wszystkiemu byłam winna ja, nie ona. Powoli traciłam nadzieje, a myślami
coraz częściej wracałam do chwili wypadku. Do tego jak samochód Tylera jechał z
naprzeciwka, a ja wyraźnie zdekoncentrowana alkoholem, tracę panowanie nad
kierownicą. Nadal słyszę przeraźliwy pisk opon, a potem huk, tak głośny, że
okoliczni mieszkańcy wybiegli z domostw. Było mi tak bardzo wstyd, jednak w
żaden sposób nie potrafiłam się zrehabilitować.
Dźwięki aparatury zdawały
się być jeszcze wyraźniejsze, a wszystko za sprawą późnej pory. Godziny
odwiedzin już dawno się skończyły, a pielęgniarki od dłuższej chwili były na
obchodzie. Przez okno padał blask księżyca, zaś miniaturowa lampka wisząca nad
moim łóżkiem, oświetlała niewielki skrawek pomieszczenia. Na holu było ciemno,
tylko światło dobywające się z pokoju pielęgniarek, wskazywało na to, że mimo
wszystko, ktoś tu nadal jest.
Byłam jeszcze
słaba, a moje mięśnie nie działały tak sprawnie, jakbym tego chciała, lecz
potrafiłam już samodzielnie przejść niewielki odcinek, a to było moim
największym sukcesem ostatnimi czasy. Tej nocy nie chciałam nikogo prosić o
pomoc, więc po prostu zwlekłam się z łóżka. Obok stały kule, które natychmiast
pochwyciłam. Wyszłam ze swojej sali, kierując się w stronę toalet. Z
perspektywy wózka, ta odległość wydawała się być znacznie mniejsza, jednak nie
zraziłam się. Stukot kul odbijał się echem między sterylnymi ścianami holu, a
ja szłam zdecydowanie i stanowczo za szybko – byleby, któryś z lekarzy mnie nie
nakrył.
Kiedy ostatnio
widziałam nieznajomego chłopaka, byłam pewna, że postradałam zmysły. Było to
miesiąc temu, a od tego czasu widziałam go tylko raz. Teraz coraz częściej
dochodziłam do wniosku, że nadmiar wrażeń w połączeniu z lekami, wywołał u mnie
halucynacje. Tylko to wydawało się być logicznym rozwiązaniem. Właśnie w to
chciałam wierzyć tak bardzo, że powoli sama się do tego przekonywałam.
Przechodząc
korytarz zatrzymałam się na moment, dostrzegając znajomą twarz. Kobieta siedziała
na krześle przed jedną z sal, głowę opierając o ścianę. Długie, kasztanowe
włosy opadały jej na ramiona, zakrywając przy tym zmęczoną twarz. Miała
przymknięte powieki, wyglądała tak jakby spała. Cichutko podeszłam bliżej, nie
spuszczając wzroku z brunetki.
Pani Teaguy była
właścicielką antykwariatu, jej mąż został burmistrzem, a syn... Syna nie znałam
osobiście, gdy miał piętnaście lat wyjechał do dziadków do Wirginii. Chodziły
słuchy, że niebawem ma wrócić. Na pewno będzie wstrząśnięty, gdy dowie się, że
jego ojciec leży w szpitalu, pomyślałam ze współczuciem.
Odwróciłam się w
stronę okna sali, gdzie spodziewałam się zastać pana Teaguy’a. Przerażona
wypuściłam kulę z rąk, w ostatniej chwili przytrzymując się ściany. Huk
upadających kijków obudził siedzącą za mną kobietę. Słyszałam jak się podnosi,
lecz mój wzrok nadal spoczywał na spokojnej twarzy chłopaka. Z niedowierzaniem
stwierdziłam, że jest to brunet, którego widziałam miesiąc temu w swojej sali.
Wstrzymałam oddech, przenosząc wzrok na tabliczkę wiszącą na ramię łóżka i
wtedy kompletnie zdębiałam... Tyler Teaguy!
-Czego tu szukasz
smarkulo?! – Brunetka szarpnęła mną, a ja upadłam na kolana.
-Scarlett, co tu
robisz? – Usłyszałam głos pielęgniarki, która szybkim krokiem zbliżała się do
nas. Prawdopodobnie przypuszczała, że doszło do nieprzyjemnej konfrontacji i
chciała uniknąć kłótni, która wisiała w powietrzu.
Nie potrafiłam nic
z siebie wydusić. Gapiłam się w brązowe tęczówki pani Teaguy, nie chcąc
dopuścić do siebie myśli, że to jej syn, jest tym chłopakiem, który przeze mnie
leży w śpiączce... Tylko... Że ja go widziałam! Przyszedł do mnie, więc jego
stan musiał się poprawić! Musiał!
-Jak...Jak on się
czuje? – Szepnęłam.
-Jak?! Chyba
widzisz! Jest w śpiączce! Jechał do domu, kiedy się z nim zderzyłaś! Nie
rozumiesz, co zrobiłaś! Mój syn może zostać kaleką! – Krzyczała rozwścieczona.
Po moich
policzkach spłynęła łza. Czułam się okropnie, nie wiedziałam, co się dzieje.
Odpływałam. Traciłam świadomość. Powieki stawały się ciężkie. Nim straciłam
przytomność zauważyłam Tylera, stojącego obok matki. Wpatrywał się w nią z
irytacją... Tak, irytacją... Potem zerknął na mnie, a ja po prostu zemdlałam.
To musiał być sen,
choć był tak realny, że długo analizowałam, czy aby na pewno nim jest. Nie
byłam pewna, czy powinnam nazywać go koszmarem, ale do przyjemnych nie należał,
choć zaczął się całkiem niepozornie.
Przechodziłam
przez most nad River Eyes, niewielką rzeką płynącą na obrzeżach Broken Hills.
Pogoda tego dnia sprzyjała wypadom za miasto, co też wiele osób czyniło, jadąc
rowerami na polane, gdzie o tej porze roku można było zastać multum miastowych.
Pomarańczowa kula na niebie zabarwiała obłoki paletą czerwieni, a delikatny
wiosenny wietrzyk muskał moją twarz, rozwiewając przy tym ciemne włosy.
Przystanęłam na
moment, wpatrując się w nurt rzeki. Woda uderzała o kamienie, co wskazywało na
to, że od dawna poziom rzeki nie podnosił się. Oparłam dłonie o barierki,
przymykając powieki. Wdychałam świeże powietrze, pozwalając mu wypełnić płuca,
i jednocześnie wsłuchiwałam się w odgłosy dochodzące z okolicy. Gdzieś w oddali
przejeżdżał tir, którego głośne rzężenie nijak się miało do melancholijnego
spokoju. Wyrwana z rozmyślań rozejrzałam się uważnie po okolicy. Dostrzegłam
tunel, w środku, którego rozbłysło jasne, błękitne światło. Coś mnie ciągnęło w
tamtą stronę, choć intuicja podpowiadała, abym za żadne skarby tam nie szła.
Cóż, jak zwykle postąpiłam wbrew zdrowemu rozsądkowi. Kroczyłam wolno, jak
gdybym chciała odwlec to, co nieuniknione. Gdy w końcu weszłam do środka, a
blask oblał mnie całą, poczułam ciepło i przyjemne mrowienie, które po chwili
przeobraziło się w zimne dreszcze.
Jak kompletna
idiotka szłam dalej, nawet mimo tego, że zimne powiewy wiatru wywoływały na
moim ciele gęsią skórkę. Wiedziałam, że coś tam jest, i chciałam wiedzieć, co
to takiego. W chwilach takich jak ta, moja ciekawość zawsze wygrywała z chęcią
niezwłocznej ucieczki. Kiedy już dotarłam do końca moim oczom ukazał się
krajobraz iście postapokaliptyczny. Na niebie rozpościerały się ciemne chmury
burzowe, kłębiąc się i wijąc niczym węże. Większość wysokich drzew była
powalona, a polana, gdzie niegdyś przesiadywałam z rodzinom podczas wypadów za
miasto, była teraz całkowicie wypalona, jak gdyby bomba uderzyła w sam jej
środek.
Drgnęłam
przerażona. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Wyglądało to gorzej
niż zniszczenia wywołane huraganem Katrina. Zaczęła ogarniać mnie panika,
niczego tak nie pragnęłam, jak ucieczki, jak zbudzenia się z tego koszmaru.
Jednak nie mogłam. Co gorsza? Gdzieś w oddali słyszałam nawoływania matki, pielęgniarki,
lekarza... A ja wciąż stałam w miejscu, wpatrując się, jak w oddali z gęstej
mgły wyłania się męska sylwetka. Bez problemu go rozpoznałam, jednak nadal nie
potrafiłam zrozumieć, kim, a raczej, czym jest. Nie wiedziałam, czego ode mnie
chce i tylko zemsta zdawała się być logicznym wyjaśnieniem.
Poczułam ciepło,
które przepływało przez moje drobne ciało. Delikatne ukłucie, a potem znów
ohydny zapach, którym zdawałam się być już przesiąknięta. Uchyliłam powieki.
Nade mną stała mama - prawdopodobnie lekarz zadzwonił do rodziców, gdy
zemdlałam... Zemdlałam. Dopiero teraz przypomniałam sobie, jak do tego doszło.
Tracę rozum!
-Skarbie jak się
czujesz? – Usłyszałam zatroskany głos Jo, jednak nie chciałam na nią spojrzeć.
Odwróciłam głowę, wbijając wzrok w okno. Nie mogłam jej powiedzieć, że chłopak,
który jest od miesiąca w śpiączce, przyszedł do mnie, co więcej stał obok niej.
To brzmiało jak brednie, i nawet ja nie potrafiłam w to wszystko uwierzyć.
-Nic mi nie jest –
szepnęłam jedynie – Jestem zmęczona.
-Dobrze, córeczko
śpij – cmoknęła mnie w czoło.
Westchnęłam,
przymykając powieki. Usłyszawszy jak drzwi do sali zamykają się za moją
rodzicielką, usiadłam, podciągając nogi i pościel pod samą brodę. Kołysałam się
w przód i w tył nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Z trudem przychodziło mi
przyswojenie faktu, że zwariowałam, dlatego nawet nie chciałam prowokować
kolejnych omamów i postanowiłam pozostać w łóżku...
Najwyraźniej nie
przemyślałam tego za dobrze...
-Scarlett – drgnęłam
na dźwięk swojego imienia. Zerknęłam w stronę okna. Brunet stał tam, wpatrując
się we mnie wyraźnie zniecierpliwiony.
-To tylko
przedawkowanie leków – wmówiłam sobie, zamykając powieki.
-Jasne, a ja
jestem Papa Smerf – mruknął.
Papa Smerf? Skąd
do licha omamom wzięłoby się takie porównanie?!
-Czego chcesz? –
Wydukałam z siebie – Ja naprawdę nie chciałam, przepraszam! Daj mi spokój!
-Ty myślisz, że
chce ci coś zrobić? – Zaśmiał się, podchodząc bliżej.
Oczy, które
ostatnim razem były podkrążone, teraz nie nosiły żadnych śladów zmęczenia.
Ciemne, niemal kruczoczarne włosy, układały się niesfornie, a na pełnych,
malinowych ustach gościł cień uśmiechu. Był przystojny, to nie podlegało
dyskusji.
-A nie? Sorry, ale
moja psychika już jest przez ciebie na wyczerpaniu – jęknęłam rozżalona.
-Nic ci nie
zrobię, po prostu jesteś jedyną osobą w tym popapranym szpitalu, która mnie
widzi.
-Niestety, widzę
nie tylko ciebie.
-I wszystko jasne.
-Właśnie nie
wszystko! Przyłazisz tu do mnie, potem
się nie pojawiasz miesiąc, a ja myślę, że zwariowałam i na koniec okazuje się,
że to ty jesteś chłopakiem z wypadku! A na dodatek jesteś synem moich sąsiadów!
-Wow, nerwowa
jesteś – podsumował.
-Też byś był!
-Radze ci się
uspokoić, bo za chwile faktycznie ktoś pomyśli, że masz coś nie halo pod kopułą
i pragnę zauważyć, że nikt inny, prócz ciebie mnie nie widzi, więc jest duże
prawdopodobieństwo, że wylądujesz pięterko wyżej w bialutkim kaftaniku.
-Super, dodałeś mi
wiary w lepsze jutro.
Zamilkłam na
moment. Doszło do mnie, że rozmawiam z omamami, a może urojeniami? Bez
znaczenia jak to nazwie, ważne jest, że kwalifikuje się do szufladki
„dziwactwa”. Czegoś takiego nie miałam nawet po czterech piwach, a warto
zaznaczyć, że po jednym bywało ze mną źle.
-Dobra mniejsza z
tym, jak już zauważyłaś jestem duchem... – Otworzyłam szerzej oczy, co Tyler
najwyraźniej trafnie zinterpretował – ta, ci na korytarzu też. Chodzi o to, że
moje ciało pozostaje w śpiączce, jestem podtrzymywany przy życiu, więc dlatego
jestem teraz Kacperkiem, a ty musisz mi pomóc wrócić do ciała.
-To chyba do
lekarzy nie sądzisz?
-Jasne,
zapomniałem dać ordynatorowi w łapę – ściągnął brwi, nie spuszczając ze mnie
wzroku.
-Jesteś raczej jak
ci wredni wujowie Kacperka – podsumowałam.
-Rozluźniłaś się,
bardzo dobrze – uśmiechnął się łobuzersko, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów –
Musisz mi pomóc, ostatnio znikam coraz częściej i mam coraz mniej siły.
-Siły, na co?
-To, że widziałaś
mnie ostatnio miesiąc temu nie znaczy, że nie bywałem u ciebie częściej.
-To jest niesmaczne.
-Wyluzuj, nie
jestem zboczony...- Urwał na moment, po czym dodał z wyraźnym rozbawieniem, –
Ale czasami...
-Nie kończ! –
Zażądałam. – Wiec, co, ja widzę duchy, ale tylko te, które się mi ukażą?
-Widzisz wszystkie
duchy, a ja jestem... Ze mną jest inaczej, bo moje serce nadal bije.
-Oh – wyrwało mi
się.
-To jak? Pomożesz?
-Chyba jestem ci
to winna – zauważyłam słusznie.
-Z grzeczności nie
zaprzeczę.
-Niech ci będzie,
ale nie próbuj mnie straszyć! – Zagroziłam, wymachując palcem.
-Zgoda.
Przez moment
wpatrywałam się w jego brązowe oczy, zastanawiając się, czy aby na pewno ze mną
jest wszystko okay. Gadałam z duchem. Powinnam trafić na oddział zamknięty...
Cóż, powiedziałam „a”, więc musze powiedzieć „b”. Nie byłam zbyt optymistycznie
nastawiona do pomocy Tylerowi, ale z drugiej strony nie miałam wyboru; to z
mojej winy leży teraz w śpiączce, a jego matka bierze mnie za morderczynie.
Gdyby wiedziała, że jej syn, jak gdyby nigdy nic, nawiedza mnie po nocach,
odczuwałaby satysfakcję, o tak! Byłaby dumna z syneczka.
-Jak mam Ci pomóc?
~*~
Ostatnio
Onet doprowadza mnie do szału, dlatego nie odpisywałam Wam na komentarze. Do
jednego z nich chciałabym się odnieść. Wzmianka była o dialogach, ^^ Spotkałam
się z tyloma wersjami „poprawnego” pisania dialogów (książki, opowiadania, fora
dla pisarzy (tak sama długo myślałam nad tym czy dobrze, to zapisuje)), że w
końcu postanowiłam pisać tak jak robiłam to do tej pory, choć wiem, że dla
niektórych mogą tam występować błędy rażące. Plus! Word zaznacza mi braki przecinków
(interpunkcja to moja druga zmora!) i (co chyba dziwniejsze) zaznacza mi
również, co poniektóre słowa występujące w dialogach, które według niego
powinno pisać się z dużej litery, jak np.
-Jesteś
pewien? – Spytała.
Nie
wnikam zbytnio dlaczego mi to zaznacza, ale irytuje mnie ^^ W każdym razie, co
do dialogów jednak nie będę nic zmieniać, bo znając mnie wyjdę na tym jeszcze
gorzej ;D
No to
chyba tyle ^^ Do napisania! I dziękuje za każdy komentarz! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz