piątek, 14 września 2012

Rozdział 3 - Obrączka




Sama nie wiem, co było dziwniejsze. Fakt, że gadałam z duchem, czy fakt, że brałam go na poważnie.
Długo rozmyślałam nad tym czy postępuje właściwie. Z jednej strony czułam się winna i chcąc nie chcąc musiałam mu pomóc, ale z drugiej było to tak nierealne, jak spotkanie Johnego Deppa na ulicy, choć to drugie i tak wydawało się bardziej prawdopodobne. W każdym razie, całonocne pogaduszki z Tylerem w cale nie ułatwiały sprawy – nie czułam się ani odrobinę lepiej. Przeciwnie, byłam pewna, że jest coś ze mną nie tak, a to, co mówił chłopak jedynie przytłaczało mnie, sprawiając, że chciałam zakopać się pod pierzyną i zasnąć, nigdy się nie budząc.
W duchy i inne tego typu istoty, nigdy nie wierzyłam. Były dla mnie fikcją, która sprawia, że nasz świat wydaje się być ciekawszym. Teraz musiałam zmienić swoje podejście do życie i szczerze mówiąc, obawiałam się, że DAR pozostanie ze mną do końca moich dni. Nie chciałam tego, nie byłam jeszcze na to gotowa. Miałam swoje teorie, dlaczego akurat teraz zaczęłam widywać duchy - moja śmierć musiała mieć coś z tym wspólnego, przynajmniej odnośnie tego miałam stu procentową pewność, – lecz z nikim nie mogłam i nie chciałam się tym podzielić, to miało pozostać moją gorzką tajemnicą.
Tyler. On był na swój sposób intrygujący, jednakże w jego obecności odczuwałam dziwny lęk. Może podświadomie się go obawiałam? To byłoby logiczne, nikt nie powinien czuć się swobodnie w obecności ducha. Fakt, że opowiadał o różnych rodzajach duchów, jak poltergeisty, które są niezbyt przyjaźnie nastawione do ludzi, czy duchy, które po prostu błąkają się po ziemskim padole, też nie sprawiał, że byłam zachwycona z moich nowych umiejętności. Nawet zastanawiałam się skąd do licha chłopak posiada taką wiedzą, ale jak na razie wolałam nie wnikać w szczegóły jego życia... Wystarczy, że poznałam go po śmierci.
Starałam się sprawiać pozory osoby opanowanej i pewnej siebie, lecz prawda była taka, że bałam się i to cholernie. Nie wiedziałam, w jaki sposób mam mu pomóc, po za tym czułam, że będzie wściekły, gdy mi się nie powiedzie... Nie wspominając o tym, co ja będę przeżywała przez resztę swoich dni. Na domiar złego, rodzice postanowili dotrzymać mi towarzystwa przez cały kolejny dzień, a ja z trudem unikałam zniecierpliwionego spojrzenia Tylera, który nawet na moment nie dał mi odetchnąć. Obawiałam się, że rodzice zaczną coś podejrzewać...
-Rozmawialiśmy z lekarzem, jutro będziesz mogła wyjść – poinformowała mama, a ja odruchowo zerknęłam na Tylera. Nie wiem czy mu ulżyło, czy ma jakiś plan, który oczywiście ja będę musiała zrealizować. W każdym razie zerknął na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wywróciłam teatralnie oczami, co nie uszło uwadze mojej rodzicielki.
-Co się stało? Nie cieszysz się? – Spytała zatroskana, na co jedynie posłałam jej cień uśmiechu.
-Wszystko w porządku, mamo.
-Dobrze, odpocznij porozmawiam jeszcze raz z doktorem i dowiem się, o której będzie gotowy wypis – wyszła, a ja znów zostałam sama z upierdliwym duchem.
-Świetnie, będziesz mogła czegoś się dowiedzieć na uniwersytecie. Powiesz, że jesteś znajomą mojej matki i profesor Morgan wpuści cie bez problemu – wyszczerzył się w głupawym uśmiechu.
-Widać masz wszystko zaplanowane – skwitowałam.
-Nie mam wiele czasu – zauważył – po prostu pójdziesz tam i przejrzysz książki w katedrze antropologii kultur.
-Myślisz, że coś tam znajdę?
-Na pewno – wzruszył leniwie ramionami, siadając obok.
Mogłam poczuć chłód bijący z jego ciała. Był tak przenikliwy, że dostrzegłam jak z moich ust wydobywa się obłoczek pary. Drgnęłam nieco zdenerwowana, a może speszona? Nie chciałam mieć tak bliskiego kontaktu z duchem, jednak Tyler nie potrafił trafnie interpretować moich reakcji. Dla niego reagowałam spięciem, bo był przystojny, a nie dlatego, że się go bałam. Było to denerwujące, bo wielokrotnie zapominał o tym, kim teraz jest.
-Czego powinnam szukać?
-Wszystko, co uda ci się znaleźć, może okazać się tym, czego potrzebujemy.
-Nie jestem pewna.
-Pewna, czego?
-Pewna, czy potrafię to zrobić. Nie potrafię kłamać, a jak twoja matka się dowie? Ona mnie nienawidzi.
-Ona nienawidzi nawet swojego faceta – rzucił, a ja uniosłam zdumiona brew ku górze. – Moi rodzice to nie małżeństwo z bajki, dlatego wyjechałem.
-Przykro mi.
-A mnie nie, – wzruszył ramionami – to dziwny układ.
Nie zamierzałam przeprowadzać wywiadu z Tylerem. Zawsze uważałam, że sprawy rodzinne powinny być rozwiązywanie w rodzinie, a nie wynoszone na światło dziennie – oczywiście od reguły były wyjątki, jak przemoc w rodzinie i tym podobne, lecz generalnie w każdej rodzinie bywają problemy. Jak to się mówi, „z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu”.
-Postaram się coś załatwić, ale proszę cie daj mi chwile spokoju – westchnęłam cicho.
-Jesteś jedyną osobą, z którą mogę pogadać, nie dziw się, że jestem taki upierdliwy.
-Poczekaj, bo staniesz się poltergeistem – mruknęłam, przypominając sobie jego wykład o duchach.
-Jest tu jeden taki, na piątym piętrze, facet ma mocno narąbane w dyni – skwitował, uśmiechając się szeroko.
Wywróciłam teatralnie oczami, a Tyler w tym samym momencie znikł. Było to jednak zbyt gwałtowne jak na niego. Jak gdyby doszło do jakiegoś przerwania połączenia z ciałem. Przez moje skojarzenie odczułam dziwne zdenerwowanie połączone z lękiem. Może i był duchem, ale w końcu to z mojej winy tkwi między światami.
Zerwałam się z miejsca i wybiegłam na korytarz, trącając przy tym idącą wzdłuż ściany pielęgniarkę. Kobieta spojrzała na mnie spode łba i mruknęła stek przekleństw pod nosem. Nie zastanawiałam się zbytnio nad tym czy za chwile zostanę schwytana i zawleczona na salę, czy może po prostu oleje moje zachowanie i pójdzie dalej. Może i próbowała mnie dogonić, może nie. W każdym razie, gdy dotarłam przed salę Tylera zobaczyłam, jak dwójka lekarzy prowadzi masaż serca chłopaka. Ja, jak wryta stałam i gapiłam się to na jego bladą twarz, to na panią Ackles, która rzucała mi krótkie pełne pretensji i żalu spojrzenie.
Jego serce nie biło od dwóch minut. Zaczynałam się denerwować. Nie chciałam TEGO dopuścić do myśli. Nie zniosłabym poczucia winy! Potrząsnęłam głową, wmawiając sobie, że wszystko będzie dobrze, że doktor Morgan zrobi wszystko, by Tyler z tego wyszedł. Kiedy na jednej z aparatur pojawiła się podłużna czerwona krecha, bez wahania weszłam na salę. Lekarz starał się mnie odepchnąć, ale mimo wszystko pochyliłam się nad chłopakiem i czując, jak do oczu napływają mi łzy, delikatnie dotknęłam jego policzka. Wyraźnie wyczuwałam zarost, ale przede wszystkim wyczuwałam ujmujący chłód, który bił od tego ciała.
Drgnęłam nerwowo, zdając sobie sprawę, że pani Ackles chwyta mnie za ramię i odciąga od łóżka, na którym leży jej syn. Myślałam, że to już koniec, ale w tej samej chwili tuż obok mnie pojawił się Tyler. Teraz byłam pewna, że już nie żyje, a jednak jakież było moje zdziwienie, gdy w sali znów rozbrzmiał charakterystyczny powtarzający się dźwięk sprzętu.
-Dzięki Bogu – szepnęłam, łykając powietrze głębokimi wdechami.
-Nastraszyłem cie, co? – Zaśmiał się, choć w jego głosie dało wyczuć się niepokój.
-Nie rób tego więcej – warknęłam, po czym upewniwszy się, że sytuacja Tylera jest już opanowana, wyszłam z sali.
-Mamy mało czasu, trudno jest utrzymywać mnie przy życiu – powiedział, idąc obok mnie.
-Jak to?
-Jestem tu, ale jednocześnie walczę, żeby moje serce nadal biło – wyjaśnił, na co stanęłam jak wryta.
Nie miałam zielonego pojęcia, że właśnie teraz stara się utrzymać na powierzchni! Nawet nie przyszłoby mi to do głowy!
-Podaj mi dokładny adres tego uniwersytetu i nazwisko profesora, z którym mam się skontaktować – powiedziałam, zerkając na niego niepewnie.
Był nadal zamyślony, a jednocześnie próbował pozostać „na ziemi”.
-Tylko uważaj na siebie – odparł.
Nie wiedziałam, co ma na myśli. Niby, dlaczego mam na siebie uważać? Co może mi się stać? To nie ja walczę o życie, tylko on. Byłam nieco zdumiona, jednak nie wnikałam w to, o co mu chodzi, nie chciałam tracić czasu na coś, co uważałam za zbyteczne.
Wróciłam na swoją salę i zaczęłam pakować rzeczy do reklamówki, w której rodzice uprzednio przynieśli mi kilka ciuchów na zamianę. Ackles stał z boku z przekrzywioną głową, zastanawiając się zapewne, co ja do licha robię. Miałam być wypisana jutro – czekały mnie jeszcze badania, – lecz chciałam po prostu stąd wyjść. Nie mogłam dłużej siedzieć z tyłkiem na miejscu i czekać z nadzieją, że wszystko jakoś samo się rozwiąże. Musiałam coś z tym zrobić.
-Co ty robisz? – Spytał w końcu, choć raczej nie byłam skora do wyjaśnień. – Scarlett? Co robisz?
-I tak jutro wychodzę, co za różnica? Wypisze się na żądanie – wzruszyłam leniwie ramionami.
-Hey, spokojnie! –uniósł ręce ku górze – Ja się nigdzie nie wybieram, a ty masz jeszcze jakieś badania. Nieprzytomna i tak do niczego mi się nie przydasz – powiedział niby żartem.
-Które mogę sobie odpuścić. Spokojnie, jeszcze dziś pojadę na ten cały uniwerek – zapewniłam.
-Nie chce cie mieć na sumieniu.
-Póki co, to ja mam ciebie – zauważyłam słusznie.
Nic nie odparł. Wiedział, że mam racje i choć starał się nie pokazywać tego, że czuje do mnie żal, to wiedziałam, że w głębi serca ma ochotę mnie rozszarpać. Czy się go bałam? Oczywiście, ale powoli zaczynałam przyzwyczajać się do faktu, że moje życie już nigdy nie będzie takie jak dawniej. Ba, moi znajomi nie odwiedzili mnie nawet raz. Zapomnieli o mnie z chwilą, gdy otrzymałam akt oskarżenia. Nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Co więc mi pozostało? Mogłam jedynie pomóc osobie, którą zraniłam najbardziej. Tylerowi.
-Wolałbym cie mieć na oku – zaczął zamyślony.
-Nie możesz opuścić...
-Jest jedna możliwość. To znaczy, nie jestem pewien czy to działa, ale warto spróbować – uśmiechnął się przebiegle, na to ja jedynie zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o co znowu może mu chodzić.
 -Wróć na moją sale i zwiń obrączkę, którą mam na palcu.
-A niby, po co mi twoja obrączka?
-Ponoć, duchy są związane z przedmiotami, które są im bliskie. Obrączka należała do mojego ojca, dlatego nie zgub jej! – zagroził.
Jak polecił tak zrobiłam. Wyczułam moment, gdy jego matka poszła rozmawiać z lekarzem, a wtedy ja szybko wślizgnęłam się na jego salę. Z lekkim powątpieniem dotknęłam jego dłoni. Chciałam ignorować ten chłód, ale był tak przenikliwy, aż drgnęłam czując przeszywający mnie prąd. Tyler stał na uboczu, przyglądając się mi z uwagą. Gdy zaczął się niecierpliwić, odchrząknął znacząco, na co ja sięgnęłam do jego dłoni i delikatnie zsunęłam srebrną obrączkę z palca chłopaka. Przewiesiłam ją przez wisiorek i zapięłam na szyi, po czym schowałam za koszulką, by przypadkiem nikt jej nie dostrzegł.
Nie chciałam kusić losu, dlatego natychmiast opuściłam salę Tylera. Po kilku chwilach z tobołkami szłam już schodami na parking taksówek, który znajdował się w podziemiach szpitala. Zastanawiałam się czy chłopak miał racje. Sama nie wiedziałam, czy jest to dobry pomysł. Jakby nie było, wolałabym nie zostać uznaną za chorą psychicznie, gdy chłopak ukaże mi się w najmniej oczekiwanym momencie.
Tak czy siak, nie było już odwrotu...

~*~

Wiem, długo czekałyście na ten rozdział, ale w końcu udało mi się go skończyć. Skończyłam również kurs prawa jazdy wiec mam więcej czasu, dlatego zabrałam sięga przenoszeni blogów na inny portal.
Co do rozdziału, mam nadzieje, że was nim nie zawiodłam :)
Bądźcie wyrozumiałe! To mój pierwszy blog na tym portalu i jeszcze muszę go opanować, a idzie mi to opornie coś ^^ Dlatego wszystkie niezbędne linki itp. Będę dodawać stopniowo, najpierw wypada dodać odpowiedni szablon ;D

Rozdział 2 - Jesteś mi to winna.

Gdy się obudziłam towarzyszył mi niewyobrażalny ból głowy. Miałam wrażenie, że moja czaszka zaraz eksploduje, i w tej chwili, jak nigdy, żałowałam, że nie zaaplikowali mi większej dawki środków przeciw bólowych. Ostatnie ataki były nie do zniesienia, doprowadzały do szaleństwa, a ja nie byłam w stanie nic z tym zrobić, musiałam jedynie czekać aż moje obrażenia całkowicie się zasklepią. Tak. Cierpliwość nie była moją mocną stroną, tym bardziej, że ostatnio zbyt wiele czasu spędziłam na oczekiwaniu...
Miesięczna rehabilitacja dawała skutki i cieszyłam się, że niebawem powinnam wyjść ze szpitala. Gorzej było z moim stanem psychicznym, nadal martwiłam się o Tylera. Błagałam Jo, by dowiedziała się, co dzieje się z tym chłopakiem, jednak nikt nie chciał udzielić jej informacji, a rodzice Tylera traktowali ją jak śmiecia, choć wszystkiemu byłam winna ja, nie ona. Powoli traciłam nadzieje, a myślami coraz częściej wracałam do chwili wypadku. Do tego jak samochód Tylera jechał z naprzeciwka, a ja wyraźnie zdekoncentrowana alkoholem, tracę panowanie nad kierownicą. Nadal słyszę przeraźliwy pisk opon, a potem huk, tak głośny, że okoliczni mieszkańcy wybiegli z domostw. Było mi tak bardzo wstyd, jednak w żaden sposób nie potrafiłam się zrehabilitować.
Dźwięki aparatury zdawały się być jeszcze wyraźniejsze, a wszystko za sprawą późnej pory. Godziny odwiedzin już dawno się skończyły, a pielęgniarki od dłuższej chwili były na obchodzie. Przez okno padał blask księżyca, zaś miniaturowa lampka wisząca nad moim łóżkiem, oświetlała niewielki skrawek pomieszczenia. Na holu było ciemno, tylko światło dobywające się z pokoju pielęgniarek, wskazywało na to, że mimo wszystko, ktoś tu nadal jest.
Byłam jeszcze słaba, a moje mięśnie nie działały tak sprawnie, jakbym tego chciała, lecz potrafiłam już samodzielnie przejść niewielki odcinek, a to było moim największym sukcesem ostatnimi czasy. Tej nocy nie chciałam nikogo prosić o pomoc, więc po prostu zwlekłam się z łóżka. Obok stały kule, które natychmiast pochwyciłam. Wyszłam ze swojej sali, kierując się w stronę toalet. Z perspektywy wózka, ta odległość wydawała się być znacznie mniejsza, jednak nie zraziłam się. Stukot kul odbijał się echem między sterylnymi ścianami holu, a ja szłam zdecydowanie i stanowczo za szybko – byleby, któryś z lekarzy mnie nie nakrył.
Kiedy ostatnio widziałam nieznajomego chłopaka, byłam pewna, że postradałam zmysły. Było to miesiąc temu, a od tego czasu widziałam go tylko raz. Teraz coraz częściej dochodziłam do wniosku, że nadmiar wrażeń w połączeniu z lekami, wywołał u mnie halucynacje. Tylko to wydawało się być logicznym rozwiązaniem. Właśnie w to chciałam wierzyć tak bardzo, że powoli sama się do tego przekonywałam.
Przechodząc korytarz zatrzymałam się na moment, dostrzegając znajomą twarz. Kobieta siedziała na krześle przed jedną z sal, głowę opierając o ścianę. Długie, kasztanowe włosy opadały jej na ramiona, zakrywając przy tym zmęczoną twarz. Miała przymknięte powieki, wyglądała tak jakby spała. Cichutko podeszłam bliżej, nie spuszczając wzroku z brunetki.
Pani Teaguy była właścicielką antykwariatu, jej mąż został burmistrzem, a syn... Syna nie znałam osobiście, gdy miał piętnaście lat wyjechał do dziadków do Wirginii. Chodziły słuchy, że niebawem ma wrócić. Na pewno będzie wstrząśnięty, gdy dowie się, że jego ojciec leży w szpitalu, pomyślałam ze współczuciem.
Odwróciłam się w stronę okna sali, gdzie spodziewałam się zastać pana Teaguy’a. Przerażona wypuściłam kulę z rąk, w ostatniej chwili przytrzymując się ściany. Huk upadających kijków obudził siedzącą za mną kobietę. Słyszałam jak się podnosi, lecz mój wzrok nadal spoczywał na spokojnej twarzy chłopaka. Z niedowierzaniem stwierdziłam, że jest to brunet, którego widziałam miesiąc temu w swojej sali. Wstrzymałam oddech, przenosząc wzrok na tabliczkę wiszącą na ramię łóżka i wtedy kompletnie zdębiałam... Tyler Teaguy!
-Czego tu szukasz smarkulo?! – Brunetka szarpnęła mną, a ja upadłam na kolana.
-Scarlett, co tu robisz? – Usłyszałam głos pielęgniarki, która szybkim krokiem zbliżała się do nas. Prawdopodobnie przypuszczała, że doszło do nieprzyjemnej konfrontacji i chciała uniknąć kłótni, która wisiała w powietrzu.
Nie potrafiłam nic z siebie wydusić. Gapiłam się w brązowe tęczówki pani Teaguy, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że to jej syn, jest tym chłopakiem, który przeze mnie leży w śpiączce... Tylko... Że ja go widziałam! Przyszedł do mnie, więc jego stan musiał się poprawić! Musiał!
-Jak...Jak on się czuje? – Szepnęłam.
-Jak?! Chyba widzisz! Jest w śpiączce! Jechał do domu, kiedy się z nim zderzyłaś! Nie rozumiesz, co zrobiłaś! Mój syn może zostać kaleką! – Krzyczała rozwścieczona.
Po moich policzkach spłynęła łza. Czułam się okropnie, nie wiedziałam, co się dzieje. Odpływałam. Traciłam świadomość. Powieki stawały się ciężkie. Nim straciłam przytomność zauważyłam Tylera, stojącego obok matki. Wpatrywał się w nią z irytacją... Tak, irytacją... Potem zerknął na mnie, a ja po prostu zemdlałam.


To musiał być sen, choć był tak realny, że długo analizowałam, czy aby na pewno nim jest. Nie byłam pewna, czy powinnam nazywać go koszmarem, ale do przyjemnych nie należał, choć zaczął się całkiem niepozornie.
Przechodziłam przez most nad River Eyes, niewielką rzeką płynącą na obrzeżach Broken Hills. Pogoda tego dnia sprzyjała wypadom za miasto, co też wiele osób czyniło, jadąc rowerami na polane, gdzie o tej porze roku można było zastać multum miastowych. Pomarańczowa kula na niebie zabarwiała obłoki paletą czerwieni, a delikatny wiosenny wietrzyk muskał moją twarz, rozwiewając przy tym ciemne włosy.
Przystanęłam na moment, wpatrując się w nurt rzeki. Woda uderzała o kamienie, co wskazywało na to, że od dawna poziom rzeki nie podnosił się. Oparłam dłonie o barierki, przymykając powieki. Wdychałam świeże powietrze, pozwalając mu wypełnić płuca, i jednocześnie wsłuchiwałam się w odgłosy dochodzące z okolicy. Gdzieś w oddali przejeżdżał tir, którego głośne rzężenie nijak się miało do melancholijnego spokoju. Wyrwana z rozmyślań rozejrzałam się uważnie po okolicy. Dostrzegłam tunel, w środku, którego rozbłysło jasne, błękitne światło. Coś mnie ciągnęło w tamtą stronę, choć intuicja podpowiadała, abym za żadne skarby tam nie szła. Cóż, jak zwykle postąpiłam wbrew zdrowemu rozsądkowi. Kroczyłam wolno, jak gdybym chciała odwlec to, co nieuniknione. Gdy w końcu weszłam do środka, a blask oblał mnie całą, poczułam ciepło i przyjemne mrowienie, które po chwili przeobraziło się w zimne dreszcze.
Jak kompletna idiotka szłam dalej, nawet mimo tego, że zimne powiewy wiatru wywoływały na moim ciele gęsią skórkę. Wiedziałam, że coś tam jest, i chciałam wiedzieć, co to takiego. W chwilach takich jak ta, moja ciekawość zawsze wygrywała z chęcią niezwłocznej ucieczki. Kiedy już dotarłam do końca moim oczom ukazał się krajobraz iście postapokaliptyczny. Na niebie rozpościerały się ciemne chmury burzowe, kłębiąc się i wijąc niczym węże. Większość wysokich drzew była powalona, a polana, gdzie niegdyś przesiadywałam z rodzinom podczas wypadów za miasto, była teraz całkowicie wypalona, jak gdyby bomba uderzyła w sam jej środek.
Drgnęłam przerażona. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Wyglądało to gorzej niż zniszczenia wywołane huraganem Katrina. Zaczęła ogarniać mnie panika, niczego tak nie pragnęłam, jak ucieczki, jak zbudzenia się z tego koszmaru. Jednak nie mogłam. Co gorsza? Gdzieś w oddali słyszałam nawoływania matki, pielęgniarki, lekarza... A ja wciąż stałam w miejscu, wpatrując się, jak w oddali z gęstej mgły wyłania się męska sylwetka. Bez problemu go rozpoznałam, jednak nadal nie potrafiłam zrozumieć, kim, a raczej, czym jest. Nie wiedziałam, czego ode mnie chce i tylko zemsta zdawała się być logicznym wyjaśnieniem.
Poczułam ciepło, które przepływało przez moje drobne ciało. Delikatne ukłucie, a potem znów ohydny zapach, którym zdawałam się być już przesiąknięta. Uchyliłam powieki. Nade mną stała mama - prawdopodobnie lekarz zadzwonił do rodziców, gdy zemdlałam... Zemdlałam. Dopiero teraz przypomniałam sobie, jak do tego doszło. Tracę rozum!
-Skarbie jak się czujesz? – Usłyszałam zatroskany głos Jo, jednak nie chciałam na nią spojrzeć. Odwróciłam głowę, wbijając wzrok w okno. Nie mogłam jej powiedzieć, że chłopak, który jest od miesiąca w śpiączce, przyszedł do mnie, co więcej stał obok niej. To brzmiało jak brednie, i nawet ja nie potrafiłam w to wszystko uwierzyć.
-Nic mi nie jest – szepnęłam jedynie – Jestem zmęczona.
-Dobrze, córeczko śpij – cmoknęła mnie w czoło.
Westchnęłam, przymykając powieki. Usłyszawszy jak drzwi do sali zamykają się za moją rodzicielką, usiadłam, podciągając nogi i pościel pod samą brodę. Kołysałam się w przód i w tył nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Z trudem przychodziło mi przyswojenie faktu, że zwariowałam, dlatego nawet nie chciałam prowokować kolejnych omamów i postanowiłam pozostać w łóżku...
Najwyraźniej nie przemyślałam tego za dobrze...
-Scarlett – drgnęłam na dźwięk swojego imienia. Zerknęłam w stronę okna. Brunet stał tam, wpatrując się we mnie wyraźnie zniecierpliwiony.
-To tylko przedawkowanie leków – wmówiłam sobie, zamykając powieki.
-Jasne, a ja jestem Papa Smerf – mruknął.
Papa Smerf? Skąd do licha omamom wzięłoby się takie porównanie?!
-Czego chcesz? – Wydukałam z siebie – Ja naprawdę nie chciałam, przepraszam! Daj mi spokój!
-Ty myślisz, że chce ci coś zrobić? – Zaśmiał się, podchodząc bliżej.
Oczy, które ostatnim razem były podkrążone, teraz nie nosiły żadnych śladów zmęczenia. Ciemne, niemal kruczoczarne włosy, układały się niesfornie, a na pełnych, malinowych ustach gościł cień uśmiechu. Był przystojny, to nie podlegało dyskusji.
-A nie? Sorry, ale moja psychika już jest przez ciebie na wyczerpaniu – jęknęłam rozżalona.
-Nic ci nie zrobię, po prostu jesteś jedyną osobą w tym popapranym szpitalu, która mnie widzi.
-Niestety, widzę nie tylko ciebie.
-I wszystko jasne.
-Właśnie nie wszystko!  Przyłazisz tu do mnie, potem się nie pojawiasz miesiąc, a ja myślę, że zwariowałam i na koniec okazuje się, że to ty jesteś chłopakiem z wypadku! A na dodatek jesteś synem moich sąsiadów!
-Wow, nerwowa jesteś – podsumował.
-Też byś był!
-Radze ci się uspokoić, bo za chwile faktycznie ktoś pomyśli, że masz coś nie halo pod kopułą i pragnę zauważyć, że nikt inny, prócz ciebie mnie nie widzi, więc jest duże prawdopodobieństwo, że wylądujesz pięterko wyżej w bialutkim kaftaniku.
-Super, dodałeś mi wiary w lepsze jutro.
Zamilkłam na moment. Doszło do mnie, że rozmawiam z omamami, a może urojeniami? Bez znaczenia jak to nazwie, ważne jest, że kwalifikuje się do szufladki „dziwactwa”. Czegoś takiego nie miałam nawet po czterech piwach, a warto zaznaczyć, że po jednym bywało ze mną źle.
-Dobra mniejsza z tym, jak już zauważyłaś jestem duchem... – Otworzyłam szerzej oczy, co Tyler najwyraźniej trafnie zinterpretował – ta, ci na korytarzu też. Chodzi o to, że moje ciało pozostaje w śpiączce, jestem podtrzymywany przy życiu, więc dlatego jestem teraz Kacperkiem, a ty musisz mi pomóc wrócić do ciała.
-To chyba do lekarzy nie sądzisz?
-Jasne, zapomniałem dać ordynatorowi w łapę – ściągnął brwi, nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Jesteś raczej jak ci wredni wujowie Kacperka – podsumowałam.
-Rozluźniłaś się, bardzo dobrze – uśmiechnął się łobuzersko, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów – Musisz mi pomóc, ostatnio znikam coraz częściej i mam coraz mniej siły.
-Siły, na co?
-To, że widziałaś mnie ostatnio miesiąc temu nie znaczy, że nie bywałem u ciebie częściej.
-To jest niesmaczne.
-Wyluzuj, nie jestem zboczony...- Urwał na moment, po czym dodał z wyraźnym rozbawieniem, – Ale czasami...
-Nie kończ! – Zażądałam. – Wiec, co, ja widzę duchy, ale tylko te, które się mi ukażą?
-Widzisz wszystkie duchy, a ja jestem... Ze mną jest inaczej, bo moje serce nadal bije.
-Oh – wyrwało mi się.
-To jak? Pomożesz?
-Chyba jestem ci to winna – zauważyłam słusznie.
-Z grzeczności nie zaprzeczę.
-Niech ci będzie, ale nie próbuj mnie straszyć! – Zagroziłam, wymachując palcem.
-Zgoda.
Przez moment wpatrywałam się w jego brązowe oczy, zastanawiając się, czy aby na pewno ze mną jest wszystko okay. Gadałam z duchem. Powinnam trafić na oddział zamknięty... Cóż, powiedziałam „a”, więc musze powiedzieć „b”. Nie byłam zbyt optymistycznie nastawiona do pomocy Tylerowi, ale z drugiej strony nie miałam wyboru; to z mojej winy leży teraz w śpiączce, a jego matka bierze mnie za morderczynie. Gdyby wiedziała, że jej syn, jak gdyby nigdy nic, nawiedza mnie po nocach, odczuwałaby satysfakcję, o tak! Byłaby dumna z syneczka.
-Jak mam Ci pomóc?


~*~

Ostatnio Onet doprowadza mnie do szału, dlatego nie odpisywałam Wam na komentarze. Do jednego z nich chciałabym się odnieść. Wzmianka była o dialogach, ^^ Spotkałam się z tyloma wersjami „poprawnego” pisania dialogów (książki, opowiadania, fora dla pisarzy (tak sama długo myślałam nad tym czy dobrze, to zapisuje)), że w końcu postanowiłam pisać tak jak robiłam to do tej pory, choć wiem, że dla niektórych mogą tam występować błędy rażące. Plus! Word zaznacza mi braki przecinków (interpunkcja to moja druga zmora!) i (co chyba dziwniejsze) zaznacza mi również, co poniektóre słowa występujące w dialogach, które według niego powinno pisać się z dużej litery, jak np.
-Jesteś pewien? – Spytała.
Nie wnikam zbytnio dlaczego mi to zaznacza, ale irytuje mnie ^^ W każdym razie, co do dialogów jednak nie będę nic zmieniać, bo znając mnie wyjdę na tym jeszcze gorzej ;D

No to chyba tyle ^^ Do napisania! I dziękuje za każdy komentarz! :D

Prolog

Wierzycie w przeznaczenie? W coś, co jest wam pisane? W coś, od czego nie możecie uciec, z czym musicie się zmierzyć?
Nie?
Nawet nie wiecie, jak bardzo się mylicie.
Do tej pory nie rozmyślałam nad swoją przyszłością. Jak każdy dzieciak chciałam żyć pełnią życia, cieszyć się i płakać... Przeżywać każdy dzień tak, jakby miał być tym ostatnim. Ale gdy Śmierć zapukała do mych drzwi wiedziałam, że dziś wszystko się zmieni i już niż nie ma odwrotu, nic nie będzie takie jak dawniej.
Ten dzień, był ostatnim dniem mojego dawnego życia i pierwszym z kolejnych dni, które było mi pisanych. Mogłabym przejść do sedna, ale nie... Zacznę od początku, od chwili, w której to wszystko się zaczęło...


Ból rozdzierał moje ciało. Czułam, jak gdybym zapadała się w niekończącą się przepaść. Nie byłam zdolna poruszyć choćby palcem. Nie czułam kończyn, a każdy wdech sprawiał mi niewyobrażalny ból. Byłam pewna, że umieram. Przed oczami widziałam obrazy ostatnich chwil mojego życia. Wieczór spędzony z przyjaciółmi, alkohol... Wypadek. W ułamku sekundy straciłam panowanie nad kierownicą, wpadłam w poślizg, aż wreszcie zderzyłam się czołowo z pędzącym z naprzeciwka bmw. To zabawne, ale nie myślałam teraz o sobie, a o tym jak bardzo zawiodłam rodziców. Jak bardzo będą cierpieć, gdy przyjdzie im pochować córkę. Zawsze powtarzali, abym była sobą, abym cieszyła się każdym dniem... Nie sądzili, że może się to skończyć w ten sposób. 
Brakowało mi tchu, krew zalewała moje płuca. Usilnie starałam się ją odkrztusić, jednak było to daremne. Dźwięk aparatury powoli cichł, obraz zamazywał się... Jeden ciągły dźwięk zwiastował moją śmierć. Wiedziałam, że to już koniec, a mimo to miałam wrażenie, jakbym się unosiła. Znowu mogłam coś dostrzec, lecz tym razem nie widziałam twarzy pielęgniarki, czy lekarza, a jasny blask i dłoń wyciągniętą w moją stronę. A potem... Potem znów ból i obrzydliwy zapach środków dezynsekujących.
-Jest!
Usłyszałam krzyk lekarza, jednak nie rozumiałam sensu jego słów. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że faktycznie umarłam, ale coś lub ktoś kazał mi wrócić do ciała...

~*~

Dobra...Wiem, co sobie myślicie. Nie skończyłam dotychczasowych opowiadań, a startuje z trzecim, ale ta historia krząta się w mojej głowie od kilku dni i ja musiałam to napisać. Mam nadzieje, że prolog was zachęcił do dalszych odwiedzin :)

Rozdział 1 - Silence

Myślałam, że zwariuje. Uciążliwy dźwięk aparatury, (co z drugiej strony, było jak najbardziej pozytywnym znakiem) dudnił w sali pooperacyjnej, gdzie leżałam już od kilku dni. Wspomnienia sprzed wypadku wracały do mnie w postaci, krótkich czasem bezsensownych fragmentów. Naprawdę nie chciałam do tego wracać, lecz perspektywa spędzenia reszty życia na wózku, wcale mi tego nie ułatwiała, a niestety istniało takie prawdopodobieństwo.
Co dziwniejsze? Bardziej przejmowałam się rodzicami, którzy spędzali tu niemal całe dnie. Miałam wrażenie, że z mojego powodu rezygnują z dotychczasowego życia, i choć oni zapewniali, że wszystko jest w porządku, wiedziałam, że to po prostu puste słowa. Martwili się, stresowali, modlili, a ja żałowałam swoich decyzji... Tym bardziej, że współuczestnik wypadku, leżał teraz w śpiączce i nikt nie chciał mi udzielić informacji, a ja odchodziłam od zmysłów. Czułam się podle, bo ktoś teraz cierpiał i to przeze mnie, a było to jedną z tych rzeczy, których nigdy nie chciałam sprawić drugiej osobie.
Ciche pukanie do drzwi przerwało moje rozmyślenia. Do sali weszła mama, tuż za nią ojciec i lekarz. Rodzice wydawali się być w nieco lepszym nastroju, niż poprzedniego dnia. Pomyślałam, że mają dobre wieści i cichutko wierzyłam, że chodzi o tego chłopaka. Myliłam się, choć wieści faktycznie były dobre;
-Czeka cie rehabilitacja, ale staniesz na nogi – lekarz nie przeciągał.
-Długo? – Spytałam nieco ochryple.
-Myśleliśmy, że twoje obrażenia są poważniejsze, ale wygląda na to, że wystarczy miesiąc, może dwa – uśmiechnął się odrobinę. Odruchowo zerknęłam na matkę, Joanne, ona również się uśmiechnęła, jak gdyby chciała mi tym dodać otuchy.
-A, co z tym chłopakiem? Wiecie już coś? – Spytałam niemal bezdźwięcznie.
-Nie możemy udzielać ci informacji – odparł mężczyzna, po czym westchnął i dodał – jego stan pozostaje bez zmian.
-Dziękuje – jęknęłam, odwracając głowę.
Czułam żal. Tak cholernie przenikliwy żal. Od zawsze wiedziałam, że nie ma sprawiedliwości na świecie, a dzisiejsze informacje utwierdzały mnie w tym przekonaniu jeszcze bardziej. Gdyby sprawiedliwość istniała, (nie mówię o Bogu, bo niby, dlaczego on miałby się mną przejmować?) to pomogłaby temu chłopakowi, a nie osobie, która jest wszystkiemu winna. Tak ja odbieram sprawiedliwość... No chyba, że chodzi o męczenie mnie poczuciem winy, w takim razie sprawiedliwość nieźle się spisała.
Mama przysiadła na materacu obok. Zgarnęła z mojego czoła, przydługawą już grzywkę i posłała mi promienny uśmiech. Wiedziałam, że chce coś powiedzieć, ale nie bardzo wie, od czego zacząć, więc zachęciłam ją nieco.
-Coś się stało? – Spytałam.
-Wiesz, że czeka cie przesłuchanie?
-Wiem – mruknęłam niezbyt zadowolona z owego faktu.
-Przyślą tu kogoś jutro – wtrącił ojciec.
-Dobrze, ja się nigdzie nie wybieram – odparłam kpiąco, a uśmiech na ustach mojej rodzicielki zbladł.
-Musimy jechać do adwokata, przyjedziemy później – cmoknęła mnie w czoło i ruszyła w stronę drzwi. John pomachał w moją stronę i wyszedł za mamą. Znów pozostałam sama... Wśród dźwięków aparatury, zapachu środków dezynsekujących i wspomnień.
Przez chwilę wpatrywałam się w zamknięte drzwi, po czym przeniosłam wzrok na ścianę obok, gdzie znajdowało się potężne okno z widokiem na cały hol. W okienku sali dostrzegłam twarz młodego, może dziewiętnastoletniego chłopaka. Był wysokim brunetem o brązowych oczach, które nawiasem mówiąc były nieco podkrążone. Na jego podrapanej twarzy malował się spokój, lecz dostrzegałam też odrobinę zniecierpliwienia. Wpatrywał się we mnie tak, jak gdyby mnie znał, a ja bladego pojęcia nie miałam, kim on do diaska jest.
Speszyłam się jak dzieciak, który spędza swój pierwszy dzień w przedszkolu.
W końcu odchrząknęłam cicho i odwróciłam głowę. Kimkolwiek jest, kiedyś sobie pójdzie, pomyślałam. Nie myliłam się, i już po chwili go nie było, a ja odetchnęłam z ulgą.


Następnego dnia faktycznie odwiedziły mnie gliny. Przyszli z samego rana i zadawali dość nieprzyjemne pytania. Oczywiście odpowiadałam grzecznie na każde z nich, choć sformułowane w konkretny sposób, miały ukryte dno. Nie chciałam się bronić, bo i po co? W przeciwieństwie do większości dzieciaków w moim wieku, wolałam mówić prawdę, zwłaszcza wiedząc, że to ja nawaliłam i musiałam w jakiś sposób odpokutować. Byłam gotowa na zakład karny, ale adwokat zapewnił, że jest nikłe prawdopodobieństwo, że skończy się to w ten sposób. Sama nie wiem czy mi ulżyło, ale na pewno moim rodzicom spadł kamień z serca.
Również tego samego dnia rozpoczęła się moja rehabilitacja. Godzinne ćwiczenia wymęczyły mnie bardziej niż dwutygodniowy obóz sportowy! Bolało niemiłosiernie, ale dzielnie wykonywałam każde polecenie rehabilitanta. Swoją drogą owy rehabilitant był młodym chłopakiem, prawdopodobnie niedawno skończyć studia. Był bardzo przejęty moją osobą, wiec przypuszczałam, że byłam jego pierwszą pacjentką. W każdym razie muszę przyznać, że radził sobie bardzo dobrze, (choć żadnego porównania nie miałam).
Gdy wracałam do swojej sali, zauważyłam kręcącego się w pobliżu chłopaka - tak tego samego, co wczorajszego wieczoru. Przyglądał mi się uważnie, a ja wprost nie wiedziałam, gdzie uciec wzrokiem. Dziwniejsze w tym wszystkim było to, jak reagowała pielęgniarka... a raczej jak nie reagowała. Pchała mój wózek i kompletnie nie zwracała uwagi na bruneta, choć jego stan naprawdę przywodził na myśl osobę po ciężkim wypadku. Teraz mogłam się mu lepiej przyjrzeć i musiałam przyznać, że jego ciało było wprost idealne, a biały szpitalny t-shirt dodatkowo uwydatniał jego klatkę piersiową. Zapewne na ulicy zawiesiłabym na nim oko, ale tu, gdy tak uparcie wlepia we mnie czekoladowe oczy, ja wprost nie wiedziałam jak się zachować.
-Jak się czujesz skarbie?
Nawet nie zorientowałam się, gdy dołączyła do nas Jo. Zerknęłam na nią kątem oka, wzruszając ramionami. Co miałam powiedzieć? Że czuje się fantastycznie i niebawem będę śmigać do szkoły, jak gdyby nigdy nic? Okłamując ją, przy okazji okłamywałabym samą siebie.
Chwile potem mama wdała się w dyskusję z pielęgniarką Grace. Westchnęłam cicho, wpatrując się z ukosa na mijanego chłopaka. W jego oczach lśniły dziwne ogniki, które bądź co bądź ściągały na siebie moją uwagę. Trudno było oderwać od niego wzrok, jeszcze trudniej było na niego spoglądać. Dziwne, ale tak właśnie było.
Powiew zimnego powietrza sprowadził mnie na zimie. Drgnęłam nerwowo, odwracając wzrok. Ściągnęłam zdumiona brwi i przed dłuższą chwile zastanawiałam się czy aby na pewno nie pomyliliśmy pięter i przez przypadek nie znaleźliśmy się na oddziale psychiatrycznym. Dlaczego? Ponieważ kilkoro osób chodziło w te i we w te, mrucząc coś pod nosem. Nie mówiąc już o kaftanach, czy zwykłych koszulach szpitalnych.
Jeden z pacjentów chodził krok w krok za doktorem Morganem, który prowadził mój przypadek. Wyglądał jakby coś do niego mówił, jednak lekarz go olewał! Ba! Traktował go jak powietrze! Mało tego, nie reagował nawet wtedy, gdy mężczyzna stanął tuż obok niego i mówił wyraźnie podniesionym tonem. Albo coś tu jest nie tak, albo doktor Morgan nie jest tak przyjazny, na jakiego wygląda.
Nie mogłam lepiej przyjrzeć się tej dziwnej sytuacji, gdyż już po chwili zniknęłam za drzwiami swojej sali. Byłam kompletnie nieobecna. Pierwszy raz od wypadku moje myśli zaprzątało coś innego, niż Tyler, chłopak w śpiączce. Teraz byłam tak poruszona zachowaniem lekarza prowadzącego, że nie potrafiłam skupić myśli nawet na matce, która od dłuższej chwili produkowała się, by opowiedzieć mi, co dzieje się w domu podczas mojej nie obecności.
-Jeremy został przewodniczącym szkoły – zaświergotała, a ja spojrzałam na nią spod wachlarza długich, ciemnych rzęs.
-Jest kapitanem drużyny, więc to mnie nie dziwi, mamo – odparłam uśmiechając się odrobinę.
-Tak, tak...- Zamyśliła się na moment, by po chwili rzec – Za tydzień wyjeżdża na obóz trzytygodniowy, na pewno wcześniej wpadnie cie pożegnać, do tej pory był zawalony obowiązkami.
-Nie tłumacz mi tego, ja to rozumiem – zapewniłam, choć poniekąd miałam żal do brata. Zawsze byliśmy blisko, ale od wypadku odwiedził mnie tylko raz. Cóż, on ma swoje życie, nie mogę oczekiwać, że zawsze będzie stawiał się u mego boku.
Pielęgniarka i Jo, pomogły mi przejść na łóżko. Położyłam się i wbiłam wzrok w sufit. Analizując dość ohydny wzór na kasetonach, poczułam naprawdę silny, a zarazem lodowaty powiew. Drgnęłam, automatycznie przenosząc wzrok na okno, jednak te było zamknięte. Wtedy dostrzegłam TEGO chłopaka, stojące obok mojej mamy. Jo wyglądała, jakby nie miała zielonego pojęcia o jego obecności, co nie powiem, zbiło mnie z pantałyku. Otworzyłam odrobinę usta, jednak nie bardzo wiedziałam, od czego zacząć, więc po prostu wykrztusiłam z siebie głupie „cześć”.
-Mówiłaś coś? – Spytała moja rodzicielka, na co delikatnie kiwnęłam głową w bok. Zdawało mi się, ze spojrzenia Jo i nieznajomego spotkały się, jednak kobieta nadal wyglądała na zdezorientowaną.
-Chciałeś coś? – Spytałam cicho, a oczy Jo powiększyły się do wielkości spodków.
-Kotku, dobrze się czujesz? –Jęknęła z przerażeniem, po czym bez wahania podeszła, by sprawdzić, czy nie mam temperatury.
Tym razem to ja czułam się jak pacjentka zakładu zamkniętego. Przecież ona musiała go zauważyć! Stoi tuż obok niej, patrzyli na siebie! Co jest grane?!
-T-tak – wydukałam speszona.
Wolałam już nic nie mówić, byleby nie wyjść na walniętą, a byłam pewna, że na pewno tak to by się skończyło. Gapiłam się pustym wzrokiem w chłopaka, a moja mama zapewne zastanawiała się, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Nie wiedziałam jak się teraz zachować – nadal przystawać, przy jego obecności, czy może to coś, (co teraz wolałabym nazwać omamami) po prostu zignorować.
Tak czy siak, czułam się jak po porządnej dawce prochów! Co gorsza to wszystko nasiliło się, gdy moja mama zrobiła niewielki krok, a postać bruneta stała się całkowicie mglista, aż w końcu rozpłynęła się! Zaczęłam drżeć jak osika na wietrze, a mój oddech przyspieszył. Co jest grane? Zwariowałam! To jedyne racjonalne wyjaśnienie! Postradałam zmysły! Do moich oczu napłynęły łzy, które po chwili zaczęły spływać po bladych policzkach, mocząc przy okazji poduszkę. Wystraszyłam tym Joann, która w mgnieniu oka wyparowała z sali, wołając lekarza. Kilka chwil później, wstrzykiwali mi środki uspokajające, a mnie pochłonęły słodkie ramiona Morfeusza...


~*~
Pierwszy rozdział jest dość krótki (choć od jakiegoś czasu tylko takie mi wychodzą :( ).
Jak się wam podoba? Co sądzicie o samym pomyśle na tą historie? Nie wiele jeszcze wiecie, (choć zapewne już podejrzewacie), ale zapewniam, że niebawem wszystko się rozwinie i uchylę wam rąbka tajemnicy.
A teraz liczę na wasze szczere opinie :)
O i tu jeszcze pytanie do moich stałych czytelniczek (bo one mają porównanie ;D), co sądzicie powinnam pisać to opowiadanie w pierwszej osobie, czy tak jak robiłam to do tej pory? :)
Pozdrawiam i do napisania :)